Ta informacja sparaliżowała wszystkich miłośników złocistych trunków w kraju. W mediach pojawiła się informacja o rządowych planach zrównania akcyzy za piwo z tą za alkohole spirytusowe. Informacja zdążyła wzburzyć cały internet, do czasu gdy Ministerstwo Finansów ucięło spekulację i przekazało, że takich planów jednak nie ma. Tomasz Kopyra, bloger i założyciel Polskiego Stowarzyszenia Piwowarów Domowych przyjął tę informację z ulgą. Jak podkreślił w wywiadzie z InnPoland, konsekwencje takiej opłaty mogłyby być katastrofalne w skutkach dla całego społeczeństwa.
Po pojawieniu się informacji o możliwości zwiększenia się akcyzy na piwo, w sieci zawrzało. Od razu zaczęto wróżyć upadek małych browarów rzemieślniczych. Polaków miałoby przestać stać na - i tak już drogie - browary kraftowe.
Tomasz Kopyra: Pewnie panią zaskoczę, ale mój pogląd na tę sprawę był diametralnie różny od tego, co można było przeczytać dziś w większości mediów. Zrównanie akcyzy na piwo z poziomem akcyzy na wódkę byłoby problemem dużo szerszym niż ten 1 procent rynku, jaki stanowią browary rzemieślnicze.
To znaczy?
W piwie kraftowym, którego cena wynosi od sześciu do kilkunastu złotych, akcyza procentowo stanowi bardzo niewielki udział. Nawet gdyby wzrosła czterokrotnie, to ostateczna cena piwa zwiększyłaby się o jakieś 10, maksymalnie 20 procent.
Natomiast w przypadku piwa koncernowego, cena wzrosłaby o 100 albo i 150 procent. Najtańsze piwa, które kosztują dzisiaj 2 złote, nagle zaczęłyby kosztować 4 lub 5 złotych.
Podnoszenie przykładu małych browarów i piw rzemieślniczych, w które uderzyłby taki podatek, oczywiście brzmiało bardzo romantycznie i rozumiem, dlaczego wykorzystano to w dyskusji. Ale ucierpieliby przede wszystkim najwięksi rynkowi gracze.
A może po prostu Polacy przestali by pić tyle alkoholu? Mówię o klasycznym “żłopaniu” najtańszych piw. W końcu podatek cukrowy też został wprowadzony po to by - w teorii - dbać o zdrowie nadużywających cukru Polaków.
Każdy, kto ma jakiekolwiek pojęcie o uzależnieniach wie, że podatek nie wywołałby żadnego skutku. Cena nie ma wpływu na to, czy ktoś jest uzależniony od alkoholu bardziej lub mniej. Ma natomiast wpływ na model picia w kraju.
Co ma pan na myśli?
Przed 89’ rokiem polska była krajem “wódczanym” - z tego samego kulturowego kręgu picia co Rosja, Białoruś i Ukraina. Tymczasem przez ostatnie 30 lat spożycie piwa w Polsce wzrosło z 30 litrów do 100 litrów “na głowę” i zmienił się fundamentalnie sposób konsumpcji alkoholu.
Pijemy alkohol w piwie, a nie w wódce. Nawet jeśli pijemy go częściej, to w mniejszych ilościach i raczej łącząc z jedzeniem. I wtedy ten alkohol ma zupełnie inną funkcję.
Model konsumpcji wódki sprzed 89’ to było picie po to, żeby się upić. I takie picie towarzyszyło nam na co dzień. Dzisiaj wódka jest już zarezerwowana wyłącznie na specjalne okazje.
Zrównanie podatku na wódkę i na piwo mogłoby zniweczyć ten proces, który wykonaliśmy przez ostatnie 30 lat w celu “ukulturalnienia” spożywania alkoholu w Polsce. I miałoby wymiernie negatywne konsekwencje - nie tylko zdrowotne, ale również wizerunkowe - dla nas, jako całego społeczeństwa.
Ludzie rzuciliby się na wódkę?
Z dużym prawdopodobieństwem taki właśnie rozegrałby się scenariusz. Przy tak drastycznej zmianie proporcji cenowych, klient stanąłby przed sklepową półką i zobaczył tam wódkę za 25 złotych i piwo za 5 złotych. Dzisiaj za jedną butelkę wódki ma 10 piw. Po podwyżce - będzie miał zaledwie 4 lub 5 butelek.
To jest fundamentalna zmiana, która zaowocowałaby tym, że klienci, którzy kupują alkohol po to, by dostarczyć go do mózgu, zaczęliby wybierać wódkę. A to jest złe dla zdrowotności, dla społeczeństwa i dla państwa.
Zwiększyłby się przemyt?
.. oraz nielegalna produkcja.
Tu warto zwrócić uwagę na to, że gdyby tak wysoka akcyza na piwo rzeczywiście weszła w życie, Polska znalazłaby się w gronie państw z bardzo wysokim opodatkowaniem piwa - takich, jak kraje skandynawskie. Natomiast dookoła bylibyśmy otoczeni przez kraje, które mają bardzo niską akcyzę na piwo.
Już dzisiaj akcyza na piwo jest w Polsce wyższa niż w Czechach czy Niemczech. Ale to jest różnica 20 - 30 procent. W momencie, gdy różnica wynosiłaby 500 procent albo i więcej, to wróciłyby “mrówki”, które pamiętamy z lat 90-tych.
W takiej sytuacji ludzie zaczęliby regularnie kursować przez otwartą granicę. Przypomnę, że zgodnie z prawem można przewieźć własnym samochodem 110 litrów piwa, czyli około 20 skrzynek. Oczywiście późniejsza sprzedaż legalna już nie jest. Ale przy przebitce 2 złotych za czeskie piwo i pięciu złotych za najtańsze polskie koncernowe - biznes zrobiłby się kuszący.
Ta szara strefa dla branży piwowarskiej byłaby ogromnym problemem. A dla państwa oznaczałaby znacznie mniejsze wpływy do budżetu.
Z wyższą akcyzą czy bez, to, co się dzieje teraz, to nie jest dobry czas dla browarów rzemieślniczych…
Branża mocno ucierpiała przez pandemię. Sprzedaż kraftów była zorientowana głównie na puby. Są takie piwa, których nie można było dostać inaczej niż lane z beczki, czy konkretnie z kega. Dla nich ta sytuacja jest szczególnie trudna. Pandemia bardzo wyhamowała “piwną rewolucję”.
Piwną rewolucję …?
Ten proces trwa już od 10 lat, głównie za sprawą ludzi, którzy wywodzą się z piwowarstwa domowego. W maju tego roku będziemy “świętować” okrągłą rocznicę wypuszczenia piwa “Atak Chmielu” przez browar Pinta, co było kamieniem milowym piwnej rewolucji w Polsce.
Od tego czasu wszystko się zmieniło. Pojawiła się różnorodność, znacząco zwiększyła się liczba browarów. 10 lat temu browarów było zaledwie około 100. Dzisiaj mamy ich już blisko 300, plus około 150 browarów kontraktowych, które mają swoją produkcję w innych zakładach. Tak właśnie zaczynała Pinta - obecny lider na rynku piw rzemieślniczych.
Co roku na polskim rynku pojawia się ponad 2000 nowych piw. To wywarło presję na wielkich koncernach, by sprzedawały coś więcej niż tylko jasnego lagera. Więc zaczęły się pojawiać m.in “koncernowe” piwa górnej fermentacji typu ALE i IPA, piwa pszeniczne, czy rozpowszechniły portery bałtyckie.
A wraz z większym wyborem, zaczęły się zmieniać gusta konsumentów. Miłośnicy piwa szukają nowych smaków, lubią eksperymentować. Piwa się już nie “żłopie” tylko degustuje i szuka nowych doznań.
Czy przedłużający się lockdown wykończy małe browary? Czy może szukają one alternatywnych kanałów sprzedaży?
Część producentów próbuje zdywersyfikować swoją działalność, na przykład wchodząc w puszki czy decydując się na butelkowanie. Natomiast wciąż jest to bardzo trudny okres. Widać to na przykład po tym, że jest zdecydowanie mniej otwarć nowych browarów.
Mimo wszystko mocno trzymamy kciuki za szybki powrót do normalności i umożliwienie sprzedaży w lokalach.