Jak zrobić piwo? Kilka ostatnich lat to był dla drobnych, niezależnych browarników karnawał. „Piwne eldorado”, „lata wzrostu”, „miłość do lokalnych trunków” – to były niemal mechanicznie powtarzane frazy, którymi opisywano zmianę gustów Polaków w stronę produktów miejscowych, czasem o egzotycznym składzie. Jednak czasy, w których pasjonaci mogli po prostu poświęcić się warzeniu piwa i oczekiwać, że „da się z tego żyć”, właśnie dobiegają końca.
Browary rzemieślnicze gasną w ciszy. Butelki ze złocistym napojem coraz rzadziej pojawiają się w pobliskim sklepie, fanpage na Facebooku ożywa już tylko co kilka tygodni, a po pewnym czasie pojawiają się jedynie komentarze klientów, którzy zasmakowali w ofercie. – Jeśli pogłoski o kończeniu działalności są prawdziwe, to na rynku nie zostanie już nic dla mnie. Wielka szkoda – napisze któryś z oddanych fanów. Nikt mu nie odpisze, nikt nie zalajkuje posta.
To prawdziwa historia jednego z popularnych browarów z Poznania. Ale jest też charakterystyczna dla całej branży, w której kilka lat temu zaroiło się od pasjonatów warzenia piwa. Ci, którzy przez lata byli skazani na polowanie na importowane ciekawostki, gremialnie rzucili się do robienia piwa na własną rękę. Odkurzano receptury sprzed lat, kupowano sprzęt, zakładano firmy. Dziś po tym wzmożeniu zostało na rynku kilka mocnych marek, ale bariera wejścia do branży podniosła się na poziom nieosiągalny dla amatorów.
Eksperymenty na rynku piw rzemieślniczych
Szał na lokalne, rzemieślnicze browary już się skończył – ucinają eksperci z branży. – Rzeczywiście, też tak myślę. Teraz wchodzenie z nowym browarem rzemieślniczym byłoby ciężkie, zwłaszcza z browarem kontraktowym – przekonuje w rozmowie z INN:Poland Aleksander Szalecki, współzałożyciel BeerLab z podwarszawskiego Piaseczna. – Rynek jest już pełny tego rodzaju produktów – kwituje.
– Pojemność rynku jest wciąż całkiem spora. Ale zmienia się postrzeganie jakości piwa przez konsumentów – komentuje z kolei Maciej Chołdrych, założyciel firmy Piwoznawcy, organizującej m.in. eventy piwne i kursy degustacji piwa. – Smakosze zdążyli się już wyedukować i trzeba się mocno postarać, żeby ich zaskoczyć. Swego czasu niemal co tydzień była premiera jakiegoś nowego piwa rzemieślniczego, na tej fali leciały kolejne wynalazki – a to piwo z kawą, a to z cytryną. To się skończyło – kwituje.
Oczywiście, nie chodzi o to, że Polacy odwracali się od piwa – bo się nie odwracają. Jednak stracili już chęć do eksperymentowania na potęgę. Z grona przedsiębiorców tworzących w ostatnich latach browary rzemieślnicze na rynku świetnie sobie radzą ci, którzy wchodzili w pierwszej kolejności i zbudowali stabilną pozycję. Czyli z jednej strony mają produkt, który gwarantuje klientom stałość – znajdujący się w ofercie już od lat, o niezmiennej jakości, smaku, proporcjach. A z drugiej strony potrafią go regularnie uzupełniać jakimiś eksperymentalnymi piwami („rotującymi ciekawostkami”, jak nazywa to Ołdrych) lub reagują na przejściowe, sezonowe mody.
Jak podkreśla Ołdrych, cztery pierwsze miesiące tego roku były dla branży bardzo udane. – Do marca mieliśmy u siebie warzenie kontraktowe, teraz już w stu procentach zajmujemy się własną produkcją, sami musimy warzyć część na zewnątrz – mówi z kolei Szalecki. Ale mniejszych graczy, albo debiutantów, realia przerosły.
Długi producentów piwa
– Część ludzi myślała: „fala się wznosi, to też na niej popłyniemy”. Później okazywało się, że nie są w stanie sprzedać piwa, które uwarzyli, albo że skala jest za mała – kwituje Szalecki. – Myślę, że nie ma już tego boomu, polegającego na kupowaniu wszystkich nowinek – potwierdza Ołdrych.
– Widać to też po festiwalach piwnych: uczestniczy w nich mniej ludzi, za to oferta stała się przeolbrzymia, nie do degustacji w trakcie jednego wyjścia. Zysk podzielił się na więcej stanowisk, więc jest mniejszy. Piwowarzy już zaczynają na to narzekać. No cóż, nie każdy może mieć browar, to w końcu biznes: finanse, marketing, odroczone płatności – podkreśla.
Tak właśnie może być. Z opublikowanych w tym tygodniu przez Krajowy Rejestr Długów danych wynika, że branża gastronomiczna wraz z producentami piwa, napojów oraz lodów ma w sumie 273,8 mln złotych długów. Lwią część stanowią długi lokali gastronomicznych, ale i tak udział wspomnianych producentów należy do znaczących – urasta do kwoty 35,5 mln zł długów.
Nie są to oszałamiające pieniądze, ale znaczący jest fakt, że w ciągu czterech lat (od 2014 r.) długi producentów piwa, napojów i lodów zwiększyły się niemal trzykrotnie.
I nie jest to dla branży browarniczej nowość. Jeszcze zanim zaczął się piwny boom, większość regionalnych browarów tkwiła po uszy w kłopotach – kto nie został w porę wykupiony przez branżowych potentatów, najczęściej kończył, ogłaszając upadłość. Z tego skorzystali rzemieślnicy, którzy przez ostatnich kilka lat próbowali ożywiać lokalne warzelnie. Wygląda na to, że ta faza dobiegła końca, a teraz zacznie się – raz jeszcze – walka o przetrwanie.