Jeśli prokuratorom zależało na tym, żeby prezydent Polski nie był obrażany w internecie, muszą sobie teraz pluć w brodę. Po skierowaniu wobec pisarza Jakuba Żulczyka aktu oskarżenia za słowa "Duda jest debilem" nazwisko prezydenta ściśle powiązało się w wyszukiwarce Google ze słowem "debil". Pomyśleć, że jeszcze kilka lat temu PiS potrafił używać internetu jak nikt inny...
Jeśli jesteście użytkownikami polskiego internetu, z dużym prawdopodobieństwem usłyszeliście już, że pisarz Jakub Żulczyk jest ścigany przez prokuraturę za znieważenie prezydenta RP.
Chodzi o wpis na Facebooku z listopada 2020 r., w którym Żulczyk stwierdził, że "Duda jest debilem" – i choć przez 4 minione miesiące mało kto o tej kontrowersji słyszał, to skierowanie do sądu aktu oskarżenia zapewniło, że hasło to trafiło pod strzechy.
A ja patrzę i oczom nie mogę uwierzyć, że nikt w obozie władzy nie ogarnął, że tak się to dokładnie skończy.
Ten szczegół zapewne już znacie (bowiem, jak ustaliliśmy, jesteście użytkownikami polskiego internetu), ale obowiązek kronikarski każe wspomnieć, że Żulczyk nastąpił na odcisk rządowi PiS dosadnie komentując zachowanie polskiego prezydenta po zeszłorocznych wyborach w USA.
Duda napisał wówczas, że gratuluje Joe Bidenowi "udanej kampanii wyborczej" i czeka na "nominację przez Kolegium Elektorskie". Jako jeden z niewielu światowych przywódców nie pogratulował Bidenowi wygranej w wyborach, co – jak przewidywali wówczas powszechnie komentatorzy – mogło położyć się cieniem na relacjach między Polską a USA.
(Kronikarski obowiązek każe również przypomnieć, że od tego czasu prezydent USA nie znalazł wolnego kwadransa na to, żeby telefonicznie przywitać się z Andrzejem Dudą – komentatorzy wyczuli więc pismo nosem.)
Żulczyk postawę prezydenta skomentował dosadniej niż inni, dzięki czemu prokuratura z ochotą sięgnęła po kontrowersyjny paragraf 135 kk, zgodnie z którym osobie znieważającej prezydenta Polski grożą nawet 3 lata więzienia. Mleko się rozlało, akt oskarżenia poszedł do sądu, BBC napisało, jak to w dziwnym kraju nad Wisłą za przestępstwo uznaje się obrazę prezydenta i uczuć religijnych.
Nie sądzę, że akurat ten tekst jest dla rządu szczególnym problemem – PiS udowodnił wielokrotnie, że negatywne opinie w zagranicznych mediach nie robią na nim wrażenia. Ale dziwi mnie, jak spektakularnie dał się zaorać w rodzimym internecie.
Andrzej Duda w Google
Próbowaliście dzisiaj wpisać do wyszukiwarki Google nazwisko aktualnego prezydenta Polski? Zazwyczaj po wpisaniu nazwiska pojawiają się proponowane hasła dopełniające zapytanie. W przypadku osób hasła te bywają nudne: ot, "wzrost", "wiek", "dzieci".
Ale czasem, kiedy ktoś szczególnie zapisze się czymś w świadomości publicznej, dopełnienia zaczynają być interesujące. W przypadku Andrzeja Dudy w ostatnim czasie takim dopełnieniem były "narty" – teraz jednak pałeczkę pierwszeństwa przejęła inwektywa, której wobec Dudy użył Żulczyk.
Tak, tak. Pięknego dnia 23 marca 2021 roku pierwszą rzeczą, którą Google proponuje po wpisaniu nazwiska prezydenta Polski, zostało słowo "debil". Jak zresztą szybko dowiedziono, zasada ta działa również w przypadku frazy "Duda jest":
Jakby ktoś jeszcze wątpił, Google Trends jasno pokazuje, że zainteresowanie Polaków hasłami "andrzej duda debil" i "duda jest debilem" spektakularnie poszybowało w górę, niszcząc wszystko na swojej drodze:
Muszę przyznać, ze jestem tym głęboko zafascynowana. Nie jest to bowiem pierwszy raz, kiedy w ciągu ostatniego roku PiS i jego politycy niejako na własne życzenie stają się obiektem masowych drwin.
Jak choćby w lipcu 2020, kiedy politycy obozu rządzącego spróbowali rozkręcić na Twitterze hashtag #LiczbyNieKłamią, pod którym chcieli promować sukcesy gospodarcze rządu PiS. Zamiast tego – internauci przejęli hashtag i poświęcili go największym gospodarczym wpadkom PiS.
Albo wtedy, gdy admin profilu Mateusza Morawieckiego kilka razy pomylił się w grafice przedstawiającej oszczędności, które miała przynieść nowa matryca VAT – aż w końcu po prostu usunął z Facebooka cały post, licząc na to, że ludzie o nim zapomną.
Jakiś czas później premier próbował zresztą być na czasie ze współczesnymi dzieciakami i wrzucił mema z Cyberpunkiem 2077 o "budżecie unijnym do wydania". Reakcji się domyślacie.
Nie da się również nie wspomnieć o rozmowie Andrzeja Dudy z użytkownikami Wykopu, podczas której zatrważającą liczbą "minusów" wyrazili oni swoją opinię o prezydencie, który ubiegał się wówczas o drugą kadencję.
Za każdym razem PiS był tak samo zaskoczony działaniem współczesnego internetu, jak w dniu, w którym po raz pierwszy strollowały go na Twitterze fanki kpopu. I dziwnie to wygląda u partii, która jeszcze kilka lat temu miała "kontrolować internet".
Teraz z tej potęgi zostało nam głowienie się nad tym, czy PiS do końca zrealizuje hasło "halo policja, proszę przyjechać na Facebooka" i obrazi się na Google za znieważenie prezydenta. Cóż, takie mamy czasy.