Nowa Zelandia wprowadza srogie opłaty za podróże, zakrawające o przemoc finansową wobec średniozamożnych, którzy chcą zobaczyć się z rodziną lub przedłużyć wizy. Tylko naprawdę bogaci mogą pozwolić sobie na swobodne opuszczenie kraju.
Jeżeli przylatujesz do Nowej Zelandii, i w trakcie najbliższego półrocza ponownie wyjeżdżasz, to przygotuj 3,1 tys. dolarów (ponad 12,1 tys. złotych) - bo tyle wynosi opłata kwarantannowa. Chociaż została wprowadzona już jakiś czas temu, to okres pozostania w kraju do tej pory wynosił 3 miesiące.
Opłata dotyczy nie tylko przyjezdnych, ale i obywateli kraju. Pełni rolę hamulca dla tych, którzy po krótkim pobycie znowu chcą opuścić państwo, lub muszą na chwilę dokądś wylecieć. Jej zadaniem jest sprawić, by system lockdownu w Nowej Zelandii był bardziej zrównoważony finansowo.
Okres pół roku uziemienia w granicach państwa, dla osób chcących odwiedzić mieszkającą tam rodzinę lub zwyczajnie pojechać sobie na urlop, będzie znacznie większym problemem niż poprzednio ustalone przez władze trzy miesiące.
– Przesłanie jest głośne i wyraźne: nawet jeśli jesteś obywatelem, chyba że jesteś bogaty, nie wracaj – skomentował dla the Guardian Owen Williams Nowozelandczyk mieszkający na stałe w Kanadzie. Jego odwiedziny w rodzinnych stronach skończyły się wydatkiem w wysokości prawie 3,3 tys. dolarów.
Sam pomysł na wprowadzenie takiego finansowego stracha na wróble, aby ograniczyć napływ osób mogących przywieść ze sobą koronawirusa i przysłużyć się nieroznoszeniu go pośród obywateli, jest nie dość, że skuteczny, to jeszcze niewątpliwie opłacalny dla władz kraju. Pół roku to jednak znacznie dłuższy odcinek czasu i więcej osób będzie zmuszona zupełnie zrezygnować z przyjazdu. Wydatek takiego rzędu praktycznie dyskwalifikuje podróż pod kątem ekonomicznym dla tych, którzy muszą utrzymać wizy zagraniczne lub chcieli czasowo pracować zdalnie z rodzinnego domu.
Wielu Nowozelandczyków uwięzionych za granicą przeżyło w ostatnim czasie oprócz miesięcy lockdownów, ryzyka infekcji, była też światkiem konfliktów gospodarczych i ofiar śmiertelnych sięgających setek tysięcy osób.
Oczywiście nie są w tym osamotnieni - w krajach takich jak USA ze względu na zamknięcie w domu, brak możliwości podróży (emigrantów) w rodzinne strony wskaźniki depresji i zaburzeń lękowych wzrosły o około 11 proc.
Wszystko ma swoją cenę
W 2020 kwarantanna i lockdown kosztowały Nową Zelandię ok. 2,4 mln dolarów dziennie.
Ministerstwo Biznesu, Innowacji i Zatrudnienia uważa, że dzięki nowym limitom, opłaty będzie musiało ponieść 3 proc. osób powracających do kraju. Zmiany mają przynieść dodatkowo 6 mln dolarów przychodu rocznie. Kwota ta ma posłużyć w finansowym wsparciu systemu MIQ i uczynić go wydolniejszym.
Nowozelandzkie ustalenia przewidują bowiem, że każdy wjeżdżający do kraju musi spędzić dwa tygodnie w specjalnym obiekcie MIQ. Z czasem miejsc zaczęło brakować, a przyjęcie wymagało uprzedniej rezerwacji online.
Aby walczyć z utrudnieniami, pomóc osobom w trudnych sytuacjach i bez dostępu do MIQ powstały grupy na Facebooku. Dziś ich społeczność liczy ponad 20 tys. osób.
Czytaj także:
Reklama.
Sfrustrowany internauta
Teraz, aby zobaczyć swoją rodzinę (której nie widziałem od ponad 2 lat), muszę w zasadzie rzucić pracę i zaryzykować utratę wizy do Kanady
Owen Williams
Nowozelandczyk z Kanady
To tak, jakbyśmy zostali ukarani za to, że nie wróciliśmy do kraju od razu lub za to, że musieliśmy zobaczyć nasze rodziny, by odpocząć po 14 miesiącach niekończącej się potwornej beznadziei