Najnowszy taryfikator mandatów za przekraczanie dozwolonej prędkości funkcjonuje od 1997 r. Staruszek ma już ponad 20 lat, więc pojawiają się próby urealnienia stawek tak, by łamanie przepisów bardziej uderzyło kierowców po kieszeni. Jeśli grzywny uzależnimy od płacy minimalnej lub średniego wynagrodzenia, to kwota maksymalnego mandatu mógłaby wzrosnąć 7-krotnie.
„Wszystko w trakcie, zaraz dopniemy z Ministerstwem Infrastruktury. Nawet Pan nie wie, jak bardzo przeszkadza w takich sprawach pandemia” – odpisał serwisowi brd24.pl na Twitterze wiceminister spraw wewnętrznych i administracji Maciej Wąsik. Dziennikarze pytali go o postępy prac nad podwyższeniem wysokości mandatów za wykroczenia drogowe.
Nadal nie wiemy, jak rząd zamierza podejść do urealnienia stawek grzywien za nadmierną prędkość. Warto przypomnieć, że najnowszy taryfikator ustanowiono w 1997 r. Za nieznaczne przekroczenie prędkości kwota to symboliczne 50 zł. Za piractwo drogowe z przekroczeniem ograniczenia powyżej 51 km/h stracić można od 400 do 500 zł.
Na początku marca poseł Kamil Kubiak złożył petycję, według których maksymalna grzywna w postępowaniu mandatowym miałaby wynieść do 2000 zł. W przypadku tzw. zbiegu przepisów byłoby to maksymalnie 4000 zł.
Kwota mandatów zależna od średniego lub minimalnego wynagrodzenia
Jeszce inne podejście proponuje Adam Sieńko z Bizblog.pl. Wskazuje on, że mandaty powinny odzwierciedlać rosnącą siłę nabywczą Polaków.
W 1997 r. średnia płaca w Polsce wynosiła ok. 1062 zł brutto. W grudniu 2020 r. GUS wskazał, że statystyczny Kowalski zarabiał już nieco poniżej 5974 zł. To zmiana o 567 procent. Jeśli weźmiemy to pod uwagę, to minimalne przekroczenie prędkości wiązałoby się z mandatem rzędu 280 zł (obecnie 50 zł).
Przekroczenie prędkości o 20 km/h wiązałyby się wtedy z karą 1000 zł, a maksymalna wysokość grzywny opiewałaby na równo 2835 zł.
Drugą opcją jest uzależnienie mandatów od minimum krajowego – w 1997 r. było to zaledwie 391 zł brutto. Dziś ta sama kwota sięga 2,8 tys. zł brutto. Kiedyś najgorzej zarabiający musieli więc liczyć się z utratą około dwóch wypłat. Dziś nawet przy rażącym przekroczeniu prędkości stracą co najwyżej zarobki z jednego tygodnia.
Jeśli zachowalibyśmy te same założenia i przyrównali je do teraźniejszych zarobków, to kierowca musiałby zapłacić od 300 do nawet 3580 zł za przekraczanie prędkości. W przypadku maksymalnej kwoty to aż siedmiokrotny wzrost w porównaniu do bieżącej stawki!
Za mandat z fotoradaru zapłaci właściciel auta
Jak pisaliśmy w INNPoland.pl, innym problemem jest ściąganie mandatów z fotoradarów. Często jest to trudna sztuka, bo trzeba zidentyfikować kierowcę. W poprzednim roku ze względu na to nie udało się ściągnąć aż ok. 40 proc. mandatów. Dlatego rząd chce zmienić przepisy i mandatami karać właścicieli aut, a nie osoby siedzące w danym czasie "za kółkiem".
Rozwiązanie to ma być zaimplementowane do Krajowego Planu Odbudowy, dokumentu, który opisuje, na co rząd zamierza przeznaczyć miliardy euro z Funduszu Odbudowy.
"Aby wyeliminować niepożądane zachowania kierowców, niezbędne jest wzmocnienie penalizacji popełnianych wykroczeń drogowych. Kara za nie musi stać się nieuchronna, tak aby ograniczyć nadmierne ryzyko wśród kierujących" – można przeczytać w dokumencie.
"Działania reformatorskie pozwolą na wzrost skuteczności egzekwowania kar przekładając się na poprawę bezpieczeństwa ruchu drogowego nie tylko w miejscach objętych interwencją, ale również na całej sieci dróg poprzez stopniową eliminację z dróg kierowców, którzy trwale nie stosują się do przepisów ruchu drogowego" – przekonują autorzy KPO.
“Fakt" pisze, że po zmianie przepisów, po nałożeniu mandatu będą trzy opcje – właściciel auta może przyznać się, że popełnił wykroczenie lub skutecznie wskazać sprawcę. Jeśli jednak odpowie on, że nie wie, kto kieruje pojazdem i wtedy przyjmie mandat, uniknie punktów karnych. W trzecim przypadku, kiedy właściciel nie podejmuje korespondencji z inspekcją transportu drogowego, zostanie natychmiast ukarany.