"Jak podaje ekonomista Rafał Mundy" to fraza praktycznie co chwilę pojawiająca się w polskich mediach. Nic w tym dziwnego: Mundry od wielu lat przystępnie prezentuje na Twitterze naszą gospodarczą rzeczywistość, wskazuje powiązania, komentuje suche dane... Niewiele osób zdaje sobie jednak sprawę, że tej niesamowitej pracy nie wykonuje osoba zatrudniona w jednej z organizacji gospodarczych – a po prostu zwykły pasjonat.
Z danych o gospodarce, które regularnie zdobywa i prezentuje ekonomista Rafał Mundry, korzystają media w całej Polsce
Sam Mundry gromadzeniem i analizą danych o gospodarce zajmuje się hobbystycznie od kilkunastu lat
Jak przekonuje, każdy może się pobawić w "ekonomicznego detektywa" – choć potrzebna jest do tego cierpliwość
Przez lata pana działalności na Twitterze zebrała się naprawdę gigantyczna kolekcja danych o gospodarce. Ale jak to się w ogóle zaczęło? Pewnego dnia obudził się pan i stwierdził, że od dzisiaj będzie śledził dane z różnych ministerstw?
Rafał Mundry: Przyznam szczerze: ja po prostu bardzo lubię kolekcjonować cyferki i tabelki Excela! (śmiech) Od zawsze fascynowała mnie też makroekonomia i polityka gospodarcza – czyli wielkie, zagregowane wartości, dzięki którym opisujemy gospodarkę: to takie rzeczy jak budżet państwa, podatki, inflacja, PKB, pieniądz…
Takie dane śledziłem od bardzo dawna, pierwsze Excele mam jeszcze z 2008 roku. Kiedy założyłem Twittera, stwierdziłem po prostu, że fajnie będzie się tym wszystkim dzielić – i tak to robię. Staram się udostępniać dane na bieżąco, kiedy tylko się pojawiają – choć ostatnio mam na to mniej czasu i z tego powodu moje tempo jest wolniejsze.
Zbieranie i analiza tych danych są dla pana odskocznią od codzienności?
Nie do końca: obecnie jestem księgowym w banku, więc wykorzystuję na bieżąco dane finansowe. Nie są to oczywiście dane makroekonomiczne, które opisują polską gospodarkę – ale obsługa Excela czy analiza danych jest czymś, co robię na co dzień.
Nie jest to dla mnie zresztą specjalny problem. Jak wspominałem, po prostu lubię to robić – a dzięki temu, że umiejętności te stosuję w pracy, jestem w tym dość biegły. Choć zdecydowanie są w pracy lepsi ode mnie!
A jest w tym jakaś misja edukacyjna?
Tylko i wyłącznie! (śmiech) Od tego zresztą zacząłem: kiedy po magisterce zdecydowałem się na studia doktoranckie na Uniwersytecie Wrocławskim, powód był tak naprawdę tylko jeden. Od razu zresztą powiedziałem to promotorce mojej pracy magisterskiej, która niechętnie przyjmowała doktorantów: na doktorat chciałem iść dla dydaktyki, od zawsze marzyłem o prowadzeniu zajęć ze studentami.
Zresztą to był bardzo ciekawy okres dla ekonomistów – czasy kryzysu, bankructwa Grecji – więc było naprawdę dużo okazji do tłumaczenia ludziom ekonomicznych tematów. W pewnym momencie musiałem jednak podjąć ciężką decyzję: doktorat i uczelnia – czy też zarabianie pieniędzy w sektorze prywatnym. I w ten sposób znalazłem się tam, gdzie jestem.
Powiedziałabym jednak, że wciąż mamy… interesujący ekonomicznie okres. Przysłowiowy zwykły Kowalski już dawno musiał się zgubić w tym, co się dzieje z polskim budżetem.
Powiem pani, że to problem również dla mnie. Jeżeli chodzi o dane dotyczące budżetu państwa, ustawy bardzo szybko się zmieniają, wiele rzeczy wychodzi poza budżet.
No i okazuje się, że dane, które udostępniam od wielu, wielu lat tak naprawdę ostatnio zaczęły… mijać się z rzeczywistością. Nagle okazuje, że po prostu są to dane "pudrowane". Odczuwam z tego powodu coraz większą niechęć – obawiam się, że mogę w ten sposób uczestniczyć w niechcianej propagandzie.
Aby podać pełny obraz, trzeba podawać dodatkowe informacje o funduszach pozabudżetowych – a tego jest sporo. Dlatego ostatnio staram się publikować dane dotyczące zadłużenia państwa, bo z nimi takich problemów nie ma.
A skąd taki rozstrzał tematów: w pana postach koło siebie znajdziemy analizy budżetu państwa i śmiertelności w Polsce…
Ależ śmiertelność i cała demografia to również ważny determinant w makroekonomi! Dlatego właśnie uwielbiam makroekonomię: to bardzo szeroka dziedzina, na którą niby składają się tylko cyferki w Excelu, niby nie ma się czym emocjonować – ale potrafi nam naprawdę dużo powiedzieć o świecie w którym żyjemy.
Oczywiście, nie powinna być jedynym źródłem wiedzy. Sam uważam, że makroekonomiczne dane najlepiej konfrontować z rzeczywistością: co jakiś czas wybrać się na wizytę do rodziny czy znajomych, do małego miasteczka i przekonać się, jak to wszystko funkcjonuje w praktyce. Duże liczby dobrze pokazują kierunek, w jaki idzie gospodarka, ale potrafi się w nich zagubić prawdziwy obraz życia.
Ciekawi mnie jeszcze jedno: dużo czasu zajmuje zbieranie danych na kolejne wpisy?
Nie odczuwam tego w ten sposób: jak wspominałem, zbieranie i analizowanie danych to moje hobby. Mam w tym duże doświadczenie i nie sprawia mi to większego problemu.
Przez pewien czas byłem również dziennikarzem – publikowałem teksty w "Pulsie Biznesu" i w Bankierze – i nie ukrywam, że bardzo wiele mnie to nauczyło. Do dzisiaj wykorzystuję nawyk sprawdzania harmonogramu prac instytucji finansowych, terminów, w których publikowane są dane makroekonomiczne. To niby oczywistość, ale pomaga trzymać rękę na pulsie.
W redakcji nauczyłem się też biegłości w składaniu wniosków o dostęp do danych w trybie informacji publicznej – i jest to naprawdę super rzecz, bo z instytucji publicznych można wyciągnąć prawdziwe cuda!
Na przykład?
Weźmy takie 500 plus. Z ekonomicznego punktu widzenia informacje o realizacji tego programu to prawdziwa żyła złota: w końcu mówimy o 4 mld zł, które co miesiąc zasilają gospodarkę.
W jednej z interpelacji poselskich (które też swoją drogą są kopalnią informacji!) pojawiła się bardzo interesująca informacja na temat dzieci obcokrajowców, które otrzymują 500 plus. I okazało się, że wśród nich znajduje się jedno dziecko z obywatelstwem… Watykanu!
I fantastyczną sprawą jest to, że naprawdę każdy może te informacje wyciągnąć. Trzeba tylko pamiętać, żeby wnioski pisać "po urzędniczemu", stosując terminologię używaną w ustawach i rozporządzeniach. Nie można pytać ogólnie: wtedy instytucja, której zadajemy pytanie, może nie wiedzieć, o co chodzi – lub udawać, że nie wie, o co chodzi.
Sam tak zresztą miałem: zadawałem pytania o rezultaty programu wsparcia in vitro, ale po „normalnie” zadanym pytaniu nikt nie miał pojęcia, o co chodziło. Ale gdy zacząłem prosić o dane na temat uzyskanych ciąż mnogich i pojedynczych z programu takiego i takiego, zgodnie z rozporządzeniem z dnia tego i tego – to od razu znalazł się na to odpowiedni raport.
Dane, które prezentuję, może więc zdobywać każdy – kluczem jest tutaj wytrwałość. No i otwartość państwa na jawność życia publicznego za nasze podatki. I mam nadzieję, że ta jawność i możliwość spytania o wszystko urzędników nie zostanie ukrócona, bo coraz częściej pojawiają się głosy, że obecna ekipa chciałby tą jawność ograniczyć. Byłaby to dla nas wszystkich wielka szkoda.