Internetowym hitem ostatnich dni jest historia księgarni "Suplement" z Opola, która od wielu miesięcy walczy o przetrwanie. Po tym, jak informację o niej udostępnił jeden z najpopularniejszych profili w polskiej sieci, sprzedaż księgarni wystrzeliła – od razu jednak pojawiły się osoby wątpiące w szczerość intencji jej właścicieli.
"Zamówiłam książkę z allegro. Zadzwoniłam zapytać, kiedy wysyłka. Pani rozpłakała się i dziękowała mi sto razy, że od nich zamówiłam, bo są na skraju bankructwa. Chwyciło mnie to za serce. To jest mała księgarnia, którą prowadzą od 30 lat. Mają też książki i zabawki dla dzieci. Więc jeżeli ktoś szuka może na prezent, to podaję" – to właśnie ten post, opublikowany na Facebooku w niedzielny wieczór, rozpoczął lawinę.
Historia zaczęła zataczać coraz większe kręgi, aż w końcu ktoś podesłał ją do administratorów popularnego instagramowego profilu Make Life Harder, którzy w swoich stories umieścili apel o pomoc dla księgarni. Pozytywna historia się rozeszła, ludzie tłumnie ruszyli robić zakupy – a na pojawienie się zawistnych komentarzy nie trzeba było długo czekać.
Oskarżenia internautów
"Manipulacja emocjami", "oszuści", "tania reklama" – te i inne niezbyt przyjemne określenia nietrudno znaleźć pod oryginalnym postem. Obok osób cieszących się z możliwości wsparcia niezależnej księgarni bez problemu znajdziemy komentujących, którzy ochoczo oskarżają właścicieli "Suplementu" o manipulację.
Z jednej strony – trudno się dziwić podejrzliwości, wszak nieraz dramatyczne internetowe akcje okazywały się mieć drugie dno. Ostatnia tego typu sprawa miała miejsce kilka miesięcy temu, kiedy to popularna warszawska kocia kawiarnia poinformowała swoich sympatyków, że Polski Fundusz Rozwoju odmówił jej pomocy finansowej – a po chwili okazało się, że kawiarnia do pomocy się nie kwalifikowała, gdyż formalnie jest... jednoosobową działalnością gospodarczą.
Automatycznie płynące w stronę opolskiej księgarni oskarżenia są jednak bardzo złym znakiem. Internauci bez żadnych zahamowań rzucają poważne oskarżenia, podpisując się pod nimi własnym nazwiskiem – a w tym konkretnym przypadku wszystkie ich wątpliwości wyjątkowo łatwo jest zweryfikować. I to na korzyść właścicieli przybytku.
Księgarnia z Opola potrzebuje pomocy
Oskarżenie nr 1 – "księgarni wcale nie powodzi się tak źle, ma 90 tys. książek na Allegro i status super sprzedawcy" – zaczyna drżeć w posadach już w momencie, w którym człowiek uświadomi sobie, że 1000 książek może spokojnie znaleźć w nieźle zaopatrzonym pokoju w swoim mieszkaniu, a oferta sklepu w internecie niekoniecznie oznacza, że każdy towar znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie biurowego komputera.
W interesie księgarni – zwłaszcza takiej, która ma właśnie problemy finansowe i zależy jej na każdym kliencie – jest posiadanie jak najbogatszej oferty online, gdyż zwiększa ona prawdopodobieństwo tego, że ktoś kupi książkę właśnie od nich. I jest to strategia jak najbardziej sensowna: gdy ktoś zamawia pozycję, której akurat nie mamy na stanie, po prostu zamawiamy ją z hurtowni. W większości przypadków klient nawet nie ma pojęcia, że coś takiego miało miejsce.
Oskarżenie nr 2 – "post jednego dnia pojawił się w pięciu moich grupach, to na pewno akcja promocyjna" – pokazuje kompletną nieświadomość działania mechanizmów internetu. Niedzielna historia to nie jest zresztą pierwszy raz, kiedy w sieci pojawiają się informacje o tym, że "Suplement" nie ma się najlepiej.
O swoich problemach właściciele księgarni mówili wprost już w zeszłym roku, o temacie kilkukrotnie pisała również prasa lokalna. Aktualny rozgłos bierze się z faktu, że historią "Suplementu" podzielił się profil, którego popularność jest tak duża, że odpowiada za sporą część najpopularniejszych memów w polskim internecie, a promowane przez niego zbiórki potrafią w godzinę dobić do 100 tys. zł.
Jeśli zaś chodzi o oskarżenie nr 3 – "historia o płaczącej sprzedawczyni jest zbyt nieprawdopodobna" – to wiecie, ciekawa sprawa... Gdyż właśnie ono jest powodem, dla którego w tym tekście nie ma żadnej wypowiedzi właścicieli księgarni.
Kiedy bowiem zadzwoniłam poprosić o krótką rozmowę, właścicielka "Suplementu" łamiącym się ze wzruszenia głosem przeprosiła mnie, tłumacząc, że aktualnie cała księgarnia w pocie czoła pracuje, żeby lawinę zamówień zrealizować na Dzień Dziecka. Do tematu niechęci nie zdążyłyśmy nawet dotrzeć – zresztą dla sklepu, który właśnie dostał drugą szansę, zdaje się ona być rzeczą drugo-, albo nawet trzeciorzędną. I to jest chyba najlepsza rzecz, jaka wyszła z tej całej historii.