Polacy, stęsknieni za gastronomią, ruszyli szturmem do knajp. W miniony weekend po 7 miesiącach przerwy ponownie otwarto większość restauracji i kawiarni. Tak dużo pieniędzy jak wtedy nie wydaliśmy od dawna.
Choć polska gastronomia pierwszych klientów pod gołym niebem przyjęła 15 maja – już wtedy restauracyjne ogródki przeżyły prawdziwe oblężenie – to prawdziwej skali utęsknienia spotkań ze znajomymi i jedzenia na mieście doświadczyliśmy w miniony weekend. Czyli wtedy, gdy można było zjeść wewnątrz.
- Zainteresowanie i prośby o rezerwację wzrosły z możliwością serwowania jedzenia na miejscu. Nasi klienci byli spragnieni, więc rzeczywiście mamy dużo zapytań. Jesteśmy przekonani, że to dlatego, że wyszliśmy sami do klientów z ofertą. Nasze produkty były w pandemii dostępne przy zamówieniach do domu - odpowiedzieli dziennikarce InnPoland przedstawiciele bielańskiej kafejki Cafe de la Poste,
Rodacy zasilili budżety odwiedzanych miejsc niebywałymi kwotami. Z danych PKO BP wynika, że w sobotę i niedzielę zostawiliśmy w gastronomii równowartość kwot, jakie notowano w szczycie ubiegłorocznych wakacji.
Otworzenie sektora usługowego wpłynęło zwłaszcza na zwiększenie obrotów wśród klientów płacących kartami. PKO BP twierdzi wręcz, że taki obrót przed pandemią był dla gastronomii właściwie nieosiągalny.
Trudno się jednak dziwić – do knajp poszło zdecydowanie więcej Polaków niż zazwyczaj, więc i wydali oni więcej. Średni rachunek klienta PKO BP wynosił w miniony weekend ok. 40 zł. Kwoty wydawane przez klientów gastronomii w tygodniu są niższe - zazwyczaj jest to ok. 30 zł.
Na powrót do normalności trzeba było czekać ponad pół roku. Kawiarnie i restauracje przez wiele miesięcy świecił pustkami. Można było przewidzieć, że pierwszy weekend z otwartą gastronomią, po takiej przerwie, okaże się strzałem w dziesiątkę.
Sytuacją są pozytywnie zaskoczeni sami restauratorzy. Nawet ci z małych knajpek, które jeszcze przed pełnią lata przeżyły w ubiegły weekend prawdziwe oblężenie.
Na Fanpage’u praskiej kawiarni KOZA Cafe można znaleźć pierwsze recenzje dotyczące faktycznego stanu pierwszego weekendu otwartej gastronomii. "Ten post miał być rano, ale zaskoczyliście nas zainteresowaniem naszym drugim śniadaniem" - żartują właściciele, wskazując na wysoką frekwencje w kawiarence.
– Weekend otwarcia ogródków i następujące po nim otwarcie lokali oceniam jako dobre. Frekwencja w tygodniu jest jednak wciąż nieduża – wytłumaczyła InnPoland Pani Izabella Szymczak, właścicielka KOZA Cafe.
– W każdej z naszych restauracji (Aioli, Banjaluka, Sing Sing) widzimy powrót gości. Goście są po prostu stęsknieni, mówią nam to, widzimy, że przychodzą z przyjaciółmi i rodziną. Przychodzą po prostu posiedzieć w restauracji, zamówić lunch, popracować. Wieczorami przychodzą posłuchać muzyki, na drinka, kolację – wyjaśnia z kolei Paulina Dufek, specjalistka ds. marketingu trzech warszawskich restauracji.
W jej opinii uwydatnia się realna potrzeba ponownego korzystania z knajp. – To ważny element życia towarzyskiego. W Aioli, tak jak zawsze, są kolejki od rana do wieczora. W Banjaluce powróciły rodzinne rezerwacje, urodziny, chrzciny. Goście są u nas od rana do wieczora, czasem przychodzą na szybki lunch, czasem na spędzenie u nas całego wieczoru. Przede wszystkim, są u nas i to jest największa dla nas radość. Czekaliśmy na nich 7 miesięcy - dodaje Dufek.
Ponownie otwarte restauracje dodatkowo przypominały na swoich social mediach o możliwości telefonicznej rezerwacji stolika, które każdorazowo gwarantuje miejsce bez konieczności liczenia na cud wolnych miejsc - o czym warto pamiętać nie tylko w czasie topniejącej pandemii.
W gastronomi brakuje rąk do pracy
Pytanie tylko, na jak długo starczy gastronomii sił - skoro nie ma kto jej zasilać. Bowiem problemem po pandemii, co potwierdza dynamiczny rynek pracy, mógł się okazać nie tylko restart biznesu, ale także brak rąk do pracy. Studenci, którzy często zasilali pracownicze szeregi wielu polskich restauracji i kafejek, dziś wyjechali z dużych miast do rodzinnych domów.
Dodatkowo pandemia pokazała, że praca w gastronomii nie jest niczym pewnym. Zamrożenie miejsc pracy na długie miesiące przyprawiło niektórych pracowników wielu branż nie tylko o ból głowy. W grę wchodziły przede wszystkim kwestie utrzymania siebie, własnego biznesu lub pracowników. W przypadku wielu biznesów mowa o ogromnych kosztach, licznej kadrze pracowniczej oraz utrzymaniu wynajmu lokali.
Wobec sytuacji, kiedy o jedzeniu w knajpie można było chwilę temu wyłącznie pomarzyć, otwarcie gastronomii wydaje się być kołem ratunkowym rzuconym przedsiębiorcom oraz klientom małych kafejek, restauracji w dużych miastach czy nadmorskich kurortach.
Business Insider Polska podaje, że pandemia zmieniła niektóre z nawyków Polaków. Przez tymczasowe zamknięcie branży wybieraliśmy często jedzenie na wynos, pikniki za miastem i tym podobne formy rekreacji na łonie natury.
Przyzwyczajenia zmieniły również niektóre miejsca gastronomii, które udowodniły, że można serwować swoim klientom jedzenie na wynos i w dostawie bez utraty jakości oraz smaku. Zdarzyły się w okresie też biznesy, które podczas pandemii weszły na rynek głównie w formie bezlokalowej, na wynos oraz w dostawie.
Jednym z przykładów może być lokal Boczniak’s, które ma w karcie menu tylko jedno danie - nietypowe i proste boczniaki. Restauracja wystartowała w styczniu i nie znajdziemy w niej ani śladu produktów odzwierzęcych.
Opracowywana miesiącami receptura sprawdziła się z powodzeniem właśnie w formie na wynos, o czym przekonywał w styczniowym wywiadzie dla InnPoland pomysłodawca całej inicjatywy - Teofil Kiliś.