– Dziwię się ludziom, którzy narzekają, że podają im rybę mrożoną w smażalni. A jaką mieli podać? Skąd oni wezmą miliony fląder z Bałtyku? – pyta krytyk kulinarny Robert Makłowicz. Prosi też jednak, by smażalnie nie kłamały o "świeżych rybach" w menu, jeśli serwują filety z zamrażarki.
Makłowicz o mrożonej rybie z frytkami nad Morzem Bałtyckim
– Jeśli ktoś myśli, że zje rybę z frytkami za 10 zł, to się po prostu myli. Ryby stały się towarem luksusowym, zwłaszcza te świeże. Z punktu widzenia jedzenia ryb, najlepiej jeździć nad Bałtyk zimą. Jest tam wtedy najwięcej ryb, ale i najmniej ludzi. – wskazuje Robert Makłowicz W rozmowie z serwisem Money.pl.
Krytyk kulinarny wskazuje, że każdy kto idzie "w kąpielówkach do smażalni" nie powinien się spodziewać ryby prosto z morza.
– Bałtyk jest morzem przełowionym, małym, mało słonym. Większość ryb, które są oferowane w naszych nadmorskich kurortach, po prostu nie pochodzi z Bałtyku. Ale jeśli smażalnie mówią, że są tam świeże ryby – a tak naprawdę ich tam nie ma – to można mieć żal do właściciela. To jest kłamstwo – wskazuj Robert Makłowicz.
Rozmówca serwisu wskazuje, że na wybrzeżu są nieliczne miejsca, gdzie ryba faktycznie była niedawno złowiona. Takie restauracje mają jednak bezpośrednie umowy z rybakami. Nawet jeśli dostaniemy upragnioną "rybę prosto z kutra", nadal możemy się zawieść.
– Bałtyckie flądry są niestety maluteńkie. Często jedna taka flądra to za mało na jedną osobę. Zdarzają się nad Bałtykiem i turboty – a to wspaniała ryba. Ale rzadko możną ja dostać w zwykłej smażalni – ostrzega krytyk.
Dodaje, że lato nie jest najlepszą porą na świeże ryby. – Nie jest to zresztą polska specyfika – trudno też takie kupić nad Morzem Śródziemnym, ono też jest przecież przełowione. Generalnie na świecie jest coraz mniej świeżych ryb. Przełowiliśmy naszą planetę – wzdycha Makłowicz.
Ile kosztują lody i ryba z frytkami nad morzem?
jak pisaliśmy w INNPoland.pl, prowadzenie biznesu w reżimie sanitarnym balansuje na granicy opłacalności. Lokale usługowe, by przeżyć, muszą więc podnieść ceny.
– Entuzjazm z otwarcia gospodarki to jedno, a chłodny rachunek ekonomiczny to drugie. Nie ukrywamy, że wielu przedsiębiorców cieszy się mniej gdy policzy, jakie ryzyka mogą nieść ze sobą najbliższe miesiące – mówi Filip Kiżuk z Centrum Doradztwa Gospodarczego Kiżuk & Michalska.
Eksperci są przekonani, że ci przedsiębiorcy, którzy przetrwali, będą stawiać na wysoką jakość obsług, by zachęcić konsumentów. Co równie pewne, przed nami szybki wzrost cen.
– To już widać w pasie nadmorskim. Pobyty w hotelach są droższe niż przed pandemią. Wzrosły również ceny w restauracjach i kawiarniach. Zaskoczyła mnie w miniony weekend cena lodów nad morzem, gdzie jedna gałka kosztuje 6 złotych, a w ubiegłym roku było to maksymalnie 4,50 – mówi Katarzyna Michalska.
Kilo pieczonej ryby w nadmorskiej restauracji kosztuje już zaś zawrotne 140 złotych. Za zestaw złożony z fileta, frytek i odrobiny surówki trzeba zatem płacić już prawie 80 złotych.