Wakacje nad morzem nie mogą obyć się bez świeżej ryby z frytkami. Zawieść się mogą jednak ci, którzy liczą na rybkę dopiero co wyłowioną z Bałtyku. Najprędzej będzie to mrożona porcja - ale zgodnie z prawem UE wciąż może być to “świeża” ryba.
Problemów z nadmorskimi restauracjami serwującymi świeże ryby jest parę. Po pierwsze pojawiające się w sieci “paragony grozy”, które odstraszają potencjalnych klientów widniejącymi na nich cenami.
Druga sprawa to “świeżość” ryb serwowanych w przybrzeżnych lokalach. Wielu wyjeżdżających nad Bałtyk myśli, że dostanie rybę prosto od rybaka. To jednak często jedynie wakacyjny mit, bo w szczycie sezonu zjesz dorsza, ale... mrożonego. Nie zawsze jest to jednak zła wiadomość.
Teraz do powyższej dwójki dołącza jeszcze kwestia nazewnictwa.
– Jeżeli pan dostanie porcję, która waży ok. 300 g, to z całą pewnością nie będzie to dorsz bałtycki, ale nie jest to powiedziane, że nie będzie to dorsz świeży – mówił Marcin Jodko, prezes Krajowej Izby Producentów Ryb w programie "Money. To się liczy".
– To jest problem nazewnictwa unijnego, bo ryba raz rozmrożona to w dalszym ciągu świeża ryba – podkreśla Jodko dodając, że restauratorzy nie mają obowiązku informować, że to filet mrożony.
Natomiast klienci, którzy przeczytają w menu “świeża ryba” dopowiedzą sobie, że przed chwilą została złowiona przez rybaka. Tymczasem może to być ryba złowiona nawet 3 miesiące wcześniej w Atlantyku i zamrożona.
Gość programu dodał też, że w smażalniach można czasem znaleźć bałtyckiego dorsza, bo obowiązujący zakaz połowu nie jest całkowity. "Polską" rybę można poznać po rozmiarze porcji, wynoszącej ok. 100 g.
Jak pisaliśmy w INNPoland, Robert Makłowicz zauważa, że z samego Bałtyku nie da się wykarmić wszystkich tutystów. – Dziwię się ludziom, którzy narzekają, że podają im rybę mrożoną w smażalni. A jaką mieli podać? Skąd oni wezmą miliony fląder z Bałtyku? – pyta krytyk. Prosi też jednak, by smażalnie nie kłamały o "świeżych rybach" w menu, jeśli serwują filety z zamrażarki.