Nowe przepisy mają ucywilizować zasady korzystania z własności intelektualnej w internecie. Twórcy treści mają dostawać pieniądze za wykorzystanie ich pracy. W praktyce może to jednak prowadzić do częstszego usuwania treści z internetu przez (niedoskonałą) sztuczną inteligencję.
Polski rząd bierze się za wdrażanie dyrektywy o jednolitym rynku cyfrowym, która wprowadza nowe zasady i narzędzia ochrony praw autorskich. Chodzi o to, że dostawcy treści w internecie będą musieli płacić wydawcom i autorom – czytamy w Prawo.pl.
Unijna dyrektywa Parlamentu Europejskiego i Rady nr 2019/790 (tzw. dyrektywa DSM – "digital single market"), dotyczy aspektów eksploatacji utworów w środowisku cyfrowym.
Przepisy od samego początku budziły sporo emocji. Chodziło na przykład o objęcie nowym prawem udostępniania linków. Tę kwestię już doprecyzowano i wiemy, że "podatku od linków" nie będzie. Aplikacje i wyszukiwarki nadal też będą mogły cytować krótkie fragmenty artykułów. Mimo to, praktyczne wdrożenie przepisów może spowodować, że treści w internecie zrobi się zauważalnie mniej.
Cenzura internetu
Krytycy przepisów obawiają się cenzury internetu. W myśl przepisów platformy – np. YouTube – będą odpowiadać za wszystkie naruszenia praw autorskich, będzie im więc zależało, by do nich nie dopuszczać. Jeżeli treści kontrolować będzie automatyczny algorytm, to nawet drobny cytat lub odniesienie się do jakiegoś tekstu może zakończyć się blokadą.
– Skoro przerzucamy cały ciężar odpowiedzialności na platformy internetowe, to ich algorytmy z pewnością będą tak czułe, że skończy się to polowaniem na czarownice – mówi serwisowi Prawo.pl Andrzej Zorski, wspólnik w Kancelarii PZ.
Automatyzm w tym zakresie może uderzyć np. w kanały z recenzjami lub oparte na komentowaniu i polemice z innymi youtuberami, w których często korzysta się z prawa cytatu.
Polskie wdrożenie unijnej dyrektywy
Na razie nie wiadomo, jak będą wyglądać polskie przepisy, ale jak podkreśla prof. Ryszard Markiewicz z Uniwersytetu Jagiellońskiego, z zapowiedzi rządowej wygląda na to, że będą "powieleniem" treści dyrektywy. Ekspert podkreśla, że wymaga ona, by stosowane były środki proporcjonalne.
– Sądzę, że gdy treść będzie miała charakter sugerujący, że dokonano cytatu, to wymagane będzie sprawdzenie tego i powinien to robić człowiek, a nie maszyna. Myślę, że w tę stronę pójdą polskie przepisy, bo jeżeli nie zostanie to uwzględnione, to faktycznie dysponenci, odpowiedzialni za naruszenia, będą na wszelki wypadek blokować wszystkie treści, gdzie pojawiają się fragmenty cudzych utworów – przekonuje.
Dywersyfikacja platform
Tuż po awarii Facebooka Kamil Bolek, dyrektor marketingu agencji influencer marketingu LTTM, radził twórcom treści dywersyfikację i działania multiplatformowe oraz odpowiednie scenariusze kryzysowe, które pozwolą bez zbędnej paniki elastycznie reagować na pojawiające się problemy.
– Influencerzy działają dzisiaj crossplatformowo, czyli równolegle w wielu serwisach. Obok Facebooka, na którym działań influencer marketingowych jest bardzo niewiele i Instagrama, mamy jeszcze YouTube'a, TikToka czy Twitcha – zaznaczał.
Platformy, chcąc uniknąć odpowiedzialności, zapewne będą tworzyć oprogramowania w taki sposób, aby wychwytywały potencjalne naruszenia na wszelki wypadek. To z kolei zapewne skończy się cenzurą zbyt wielu treści, które nigdy ocenzurowane być nie powinny. Do tej pory taka platforma musiała najpierw uzyskać wiarygodną informację o naruszeniu – np. od twórcy.