"Ale jak to", "bez żartów", "nie można ot tak usunąć takiego ważnego miejsca z mapy Olsztyna!" – to jedne z najczęstszych komentarzy, jakie pojawiają się na profilu Słynne Olsztyńskie Zapiekanki Baron. Na początku roku firma ogłosiła, że w związku z remontem dworca i wypowiedzeniem umowy najmu, kończy swoją działalność. Redakcji INNPoland udało się porozmawiać z jedną z właścicielek firmy, Agnieszką Jędrzejewską. Opowiedziała historię słynnej budki i wyjaśniła, dlaczego właściciele mówią o definitywnym zakończeniu biznesu.
Potężne, nawet kilkunastometrowe kolejki, tysiące komentarzy na Facebooku, a nawet prezenty od byłych klientów… po tym, gdy ogłosiliście państwo zamknięcie biznesu, w Olsztynie zapanowało prawdziwe zapiekankowe szaleństwo!
Agnieszka Jędrzejewska: To prawda. Mimo że wcale nie prowadziliśmy aktywnie naszych mediów społecznościowych, ani nie zbudowaliśmy w nich dużej społeczności, informacja o naszym zamknięciu rozprzestrzeniła się w sieci w mgnieniu oka. Od następnego dnia rozpoczęło się coś, co faktycznie można nazwać szaleństwem i ono nie ustaje.
Przyjeżdża do nas mnóstwo osób. Nie tylko nasi codzienni klienci – pasażerowie, korzystający z dworca PKP, ale też ludzie, którzy przychodzą do nas przez sentyment. Po to, żeby się pożegnać i po raz ostatni zjeść nasze zapiekanki.
Ile zapiekanek dziennie sprzedajecie w tym czasie?
Grubo ponad tysiąc. To dla nas oporowe liczby, więcej już się nie da, przez wydolność naszej infrastruktury – pieca, małego punkciku czy piekarzy, którzy wypiekają dla nas bagietki i już się z tym nie wyrabiają. Idziemy w zapiekankowy rekord.
A jak to wszystko się zaczęło? Kto wpadł na pomysł otworzenia budki?
Moi rodzice studiowali technologię żywności i myśleli o własnym biznesie w gastronomii. W czasie studiów tato wyjechał na stypendium do Szwecji i tam podpatrzył ciekawy fast-food serwujący właśnie zapiekanki. Jako że był bardzo przedsiębiorczy, postanowił to przenieść na polski rynek.
W Polsce nie było wtedy kultury jedzenia na ulicy. Ale to właśnie zapiekanka była możliwa do odtworzenia w realiach PRL. Budka z hot-dogami czy hamburgerami by po prostu nie wypaliła, bo nie było gdzie kupić półproduktów. Tymczasem zapiekanka: z bagietki, pieczarek, cebuli i sera – jak najbardziej.
Więc założył budkę…
To nie było takie proste. Samo załatwianie formalności, ubieganie się o zgodę na prowadzenie działalności i na wydzierżawienie terenu trwało ponad pół roku. Tata w tym czasie nie robił nic innego, tylko chodził i próbował załatwić ten punkt od PKP. To były lata 80-te – czas, który bardzo mało sprzyjał przedsiębiorczości. Ale udało się to "wychodzić" i wyprosić – dzięki wielkiej determinacji.
Rodzice postawili wtedy nasz punkt, który – jak na tamte czasy przystało – był zbudowany z czego popadnie i co się udało załatwić. Proszę mi wierzyć – nikt nie zakładał, że będzie on stał 34 lata (śmiech). Wszystko wystartowało w styczniu 1988 roku i od samego początku było spore zainteresowanie klientów.
A skąd nazwa Baron?
Początkowo to był Bar-ON. Tak z angielskiego. Tacie chyba chodziło o to, żeby pokazać, że to bar i że jest czynny (śmiech). Na polskiego “Barona” przemianowałyśmy punkt z mamą w momencie, gdy wchodziłam z nią do spółki. Mama jest szalenie praktyczna i uznała, że wszyscy będą zapominać o tym myślniku i będzie musiała nieustannie korygować faktury.
A jakie są pani pierwsze wspomnienia związane z zapiekankami?
Zapach pieczarek (śmiech). Gdy nasz punkt ruszył, miałam 6 lat. Właściwie całe moje dzieciństwo jest związane z tym miejscem – wszystko odbywało się w oparach farszu (śmiech). Dość szybko biznesem zaczęła się zajmować samodzielnie moja mama, tato zajął się innym projektem. Często jeździłam z nią tam do pracy, właściwie to się tam wychowałam.
Wasz biznes przetrwał rozkwit przedsiębiorczości, w tym fast-foodów, w latach 90-tych, a później boom na sieci restauracji z szybkim jedzeniem. W czym tkwi wasz sekret?
To, że udało się nam przetrwać 34 lata, to przede wszystkim tytaniczna praca mojej mamy i doskonała, sprawdzona załoga. Większość ludzi jest z nami praktycznie od samego początku. W tej chwili zatrudniamy 7 osób, jedna z pań jest z nami już 30 lat, najkrócej pracująca osoba została zatrudniona 16 lat temu.
Nie bez znaczenia jest też świetna lokalizacja punktu – w pobliżu stacji PKP, gdzie codziennie przepływają masy pasażerów. Do tego stała klientela, która przez wiele lat zdążyła się do nas przyzwyczaić. No i oczywiście nasze zapiekanki. Ludzie wybierali je nawet wtedy, gdy wokół zaroiło się od frytek i kebabów. Po prostu tęsknili za smakiem, który kojarzył się im z dobrymi czasami młodości.
Ten smak, na Facebooku, chwalą teraz ludzie z całej Polski.
Bo to prawdziwy powrót do dzieciństwa w latach 80-tych i 90-tych, kiedy wszystko smakowało jeszcze trochę bardziej indywidualnie i... po polsku. Fast-foody sieciowe w każdym miejscu na świecie smakują tak samo – masowo i nieautentycznie. Tymczasem zapiekanka z Krakowa, to coś zupełnie innego niż na przykład zapiekanka z Warszawy.
A jak smakuje ta z Olsztyna?
...warmińsko (śmiech). Często gdy gdzieś jadę – szukam na miejscu zapiekanek. Trochę z ciekawości, a trochę z łakomstwa (śmiech). Mimo że jadłam ich w życiu setki, zapiekanki nigdy mi się nie przejadły. Mogę z całą pewnością potwierdzić, że nigdzie nie smakują tak, jak te nasze.
Przepis na zapiekanki Baron nie zmienił się od samego początku działania naszego punktu. Naturalnie, nie wszystko smakuje dokładnie tak samo jak w latach 80-tych. Przecież przez 30 lat zmienił się chociażby smak pieczywa, sera czy ketchupu. Jednak nasza receptura na farsz nie zmieniła się ani odrobinę. Myślę, że właśnie w ten sposób "wychowaliśmy" sobie klientów. Tych, którzy przychodzili do nas po szkole, na randki, albo mile kojarzyli sobie z nami przesiadki. Ten smak przenosi ich do wspomnień.
A których klientów będziecie pamiętać wy?
Mamy wielu zaprzyjaźnionych, stałych klientów, którzy codziennie przychodzą do nas zjeść. To kurierzy, panowie z pobliskich placów budowy, pracownicy dworca, ale też po prostu mieszkańcy Olsztyna, którzy wracają do nas od czasu do czasu, bo lubią nasze zapiekanki. Mamy znajomego pana, który tak zakochał się w smaku naszych zapiekanek, że przyjeżdżał na nie specjalnie z Warszawy.
Wielu klientów opowiadało swoje historie – że wyjechali z Olsztyna za granicę na kilka, kilkanaście lat i po powrocie od razu udali się do nas na zapiekankę. Albo wspominali, że byli u nas na randce z pierwszą dziewczyną. Przychodzili też do nas byli więźniowie z pobliskiego zakładu karnego, którzy przychodzili do nas na przepustki. Opowiadali, że na przykład po 5 latach zamknięcia pierwszym miejscem, gdzie kierowali swoje kroki, był nasz punkt. To są tysiące, dziesiątki tysięcy historii. Każda historia jest inna i każda jest dla nas wzruszająca.
I co dalej? Czy nie ma szans na to, by Baron działał dalej? Kawałek dalej, w zupełnie innym miejscu albo już po remoncie dworca?
Był czas, gdy mieliśmy w Olsztynie jeszcze 3 inne punkty. Jednak żaden, poza tym na kampusie Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego, nie był aż tak popularny. Lokalizacja na dworcu to jeden z naszych największych atutów. Teraz rozpoczyna się remont, który – znając polskie realia – będzie trwał kilka lat. Wszystko będzie rozkopane i zamknięte. Problemy z dotarciem do punktu będziemy mieli my – a co dopiero klienci... Przesunięcie w zakorkowane okolice też nie będzie żadnym atutem, tylko utrudnieniem. A nie mamy w Olsztynie żadnego alternatywnego, atrakcyjnego miejsca.
A po remoncie? Cóż, PKP jak wiele innych przedsiębiorstw tego typu, woli klientów instytucjonalnych – Żabkę, Biedronkę, Inmedio – a nie takie małe biznesy, jak nasz. A po drugie, gdy remont skończy się za 3-4 lata, to już nie będzie do czego wracać, Zapiekanki Baron to będzie przeszłość. Otworzenie punktu po takiej przerwie wymagałoby zbudowania firmy od nowa: z inną załogą i zupełnie innym zapleczem gastronomicznym.
Chodzi o podwykonawców i dostawców?
Nie tylko. W tym momencie, poza budką na dworcu, mamy ponad 200-metrowy obiekt, w którym przygotowujemy wszystko, co możemy zrobić sami – farsz, mięso do kebabów, kurczaki z rożna, sosy. To wszystko nie może po prostu stać i czekać na to, aż się znowu otworzymy.
Inna sprawa, że teraz naprawdę bardzo ciężko jest prowadzić małe biznesy w Polsce. Z powodu barier administracyjnych, utrudnień, zmieniających się kosztów, potężnych wymogów... To naprawdę zaczyna się robić w Polsce bardzo, bardzo trudne.
Czego będzie pani najbardziej brakować?
Zapachu (śmiech). Tym zapachem przesiąknął cały nasz cały dom. Do tej pory, gdy przyjeżdżam do mamy i się do niej przytulam, zawsze pachnie trochę pieczarkami. Nieopisanie będzie mi też brakowało naszej załogi, która stała się dla drugą rodziną. No i będzie mi brakowało tytułu "baronówny" (śmiech).
Wszyscy znajomi zawsze się ze mnie z tego powodu podśmiechiwali. Mamę nazywali olsztyńską baronową, a mnie - baronówną. Nigdy nie sądziłam, że kiedyś to powiem, ale będę tęsknić również za tym (śmiech).
Jak będzie wyglądało pożegnanie zapiekanek Baron?
W czwartek sprzedajemy zapiekanki do ostatniej bagietki. A potem zamierzamy przekazać nasz szyld na aukcję WOŚP. Mamy nadzieję, że dzięki temu, jak wielkie zainteresowanie wzbudziliśmy w mediach społecznościowych, uda się zrobić wspólnie z naszymi wspaniałymi klientami coś bardzo dobrego.