Rosyjska ropa, gaz i węgiel w ciągu ostatnich 20 lat kosztowały nas ponad bilion złotych (1000 miliardów). Gdybyśmy 80 proc. tych pieniędzy zainwestowali w nowoczesną energetykę, nie martwilibyśmy się dziś cenami emisji, drożejącym gazem i pełnym zanieczyszczeń powietrzem.
Polska energetyka jest jak podziemny parking przy warszawskiej stacji metra Plac Wilsona. Zbudowano go razem ze stacją, oddaną do użytku w 2005 roku. Ale ówczesny prezydent Lech Kaczyński pożałował kilku milionów na zrobienie wjazdów w podziemia. Kilka lat później kwota potrzebna na jego udostępnienie wzrosła do kilkunastu milionów, dziś koszt zrobienia wjazdów szacuje się na niemal 30 milionów. W efekcie nikt z nim nic nie robi a potencjał parkingu na 200 aut konsekwentnie się marnuje.
W energetyce równie intensywnie ignorujemy problem transformacji energetycznej. Dziś okazuje się, że gdybyśmy przez ostatnie 20 lat przeznaczali rocznie zaledwie 10 proc. tego, ile płaciliśmy Rosji za gaz, węgiel i ropę, mielibyśmy już nowoczesną, niskoemisyjną energetykę. Tymczasem nie dość, że płacimy coraz więcej za zaniedbania w tej dziedzinie, to silniej uzależniamy się od dostaw surowców. Ropy i gazu nie mamy, ale i węgla musimy kupować coraz więcej. Zaklinanie rzeczywistości nie działa – wydobywamy coraz mniej węgla, jest on też coraz droższy.
Think tank Forum Energii policzył, ile surowców energetycznych ściągnęliśmy do Polski w ciągu ostatnich dwóch dekad. Okazało się, że niezmiennie największym dostawcą ropy, gazu i węgla do Polski jest Rosja. W ostatnich latach ten kraj zyskał dzięki kontraktom z Polską 698 mld zł na dostawie ropy i 36 mld zł na dostawach węgla. W sumie ponad 733 mld zł – nie licząc gazu. Precyzyjne określenie wartości zakupów gazu z Rosji nie jest możliwe ze względu na niejawność informacji dot. cen, wolumenu i kierunków importu – piszą eksperci Forum Energii.
Co więcej – Rosja dostarcza nam ciągle ponad 50 proc. każdego z tych surowców. Z szacunku ekspertów wynika, że obecnie ze wschodu ściągamy 65 proc. ropy, 55 proc. gazu i 75 proc. węgla. W kwestii importowania węgla jesteśmy w europejskiej czołówce. W całej Europie największa redukcja spośród analizowanych paliw kopalnych dotyczyła importu węgla. Aż 21 krajów zmniejszyło jego import w latach 2000-2019. Prymusem w tym zakresie była Hiszpania, która ograniczyła import o 60 proc.. Tuż za nią znalazły się Francja i Włochy, notując zmniejszenie o 46 proc. (oba kraje miały podobne poziomy importu w roku 2000).
Po drugiej stronie znalazły się dwa kraje: Polska i Niemcy. Odpowiadały one za 90 proc. wzrostu importu węgla wśród wszystkich 6 krajów, które odnotowały jego zwiększenie (Polska, Niemcy, Węgry, Litwa, Czechy, Chorwacja). Polska w analizowanym okresie zwiększyła import o 15,2 mln ton, w przypadku Niemiec był to wzrost na poziomie 13 mln ton. Ta zmiana oznaczała dla Polski wzrost importu węgla o ponad 1000 proc., podczas gdy wzrost w Niemczech to 45 procent.
A co by było, gdybyśmy postawili na źródła odnawialne?
Z dostępnych raportów (m.in. Pekao czy Polskiego Instytutu Ekonomicznego) wiemy, że transformacja energetyczna Polski do tzw. Fit for 55 będzie piekielnie droga. Ale jeśli nie zrobimy nic, zapłacimy o wiele więcej.
Obecnie 70 proc. energii bierzemy ze spalania węgla, którego cena ciągle idzie w górę. Węgiel drożeje choćby dlatego, że jest go coraz mniej. Owszem, można zaklinać rzeczywistość i opowiadać, że Polska ma pod ziemią zapasy czarnego złota na ileś dziesięcioleci. To prawda, ale ten węgiel trzeba jakoś wyciągnąć na powierzchnię. To kosztuje – im głębiej schodzą górnicy i maszyny, tym wydobycie jest droższe.
Pakiet Fit for 55 podwyższa cel redukcji emisji w UE na 2030 r. z 40 do 55 proc. względem poziomu z 1990 r. Stanowi on zaostrzenie obecnie obowiązującej polityki klimatycznej Unii Europejskiej i w znaczącym stopniu wpłynie na funkcjonowanie całych sektorów gospodarki. Ten pakiet reform jest jeszcze wdrażany, sama legislacja ma potrwać do 2023 roku.
Utrzymanie obecnego status quo sektorów paliwowo-energetycznych, miksu energetycznego i kluczowych inwestycji do 2040 roku kosztowałoby Polskę 1046 miliardów złotych – wyliczył Polski Instytut Ekonomiczny, think tank podlegający premierowi.
Przy tym, jak pisze PIE, rachunki braku transformacji nie uwzględniły niektórych kosztów zewnętrznych tego scenariusza. Ponoszone są one przez społeczeństwo i obejmują głównie koszty zdrowotne i środowiskowe – PIE policzył tylko i wyłącznie pieniądze.
PIE zastrzega też, że relacja kosztów w powyższych szacunkach może zmienić się, bo zależy ona od wielu czynników.
- Dotyczy to założeń antycypowanej ścieżki cen uprawnień do emisji CO2, założonego miksu wytwarzania energii elektrycznej i ciepła (a tym samym intensywności emisji energii) oraz amortyzacji i inwestycji w moce węglowe, co podniosłoby koszty energii elektrycznej dla użytkownika końcowego – czytamy w raporcie. Wzrost cen emisji działa tu na niekorzyść scenariusza węglowego.
Ile pieniędzy przehulał rząd?
W 2020 roku z okazji 15-lecia istnienia systemu sprzedaży emisji Ministerstwo Klimatu i Środowiska przyznało, że odkąd możliwa stała się sprzedaż uprawnień polski, budżet zyskał łącznie 20,5 mld zł. Co więcej, ministerstwo przewidywało, że zyski z tego tytułu będą wzrastać i w ciągu 10 lat przekroczą 100 mld zł. Jak na razie Polska zarobiła na sprzedaży uprawnień ok. 58 miliardów złotych, z czego ok. 25 miliardów tylko w zeszłym roku.
Na co poszły te pieniądze? Minister klimatu i środowiska stwierdziła kilka dni temu, że z tych środków są finansowane różne programy.
- 13 mld zł ze środków własnych NFOŚ na programy priorytetowe, 10 mld na ulgę termomodernizacyjną, 5 mld – "Czyste powietrze", 4,6 mld – Fundusz Wypłaty Różnicy Ceny, który m.in. w 2019 r. pozwolił utrzymać ceny na tym samym poziomie, prawie 3 mld na Fundusz Rekompensat Pośrednich Kosztów Emisji i wsparcie sektorów energochłonnych, i wreszcie 0,5 mld rekompensaty dla gmin, które potencjalnie mogły utracić dochody w wyniku tych działań związanych z elektrowniami wiatrowymi na lądzie – wymieniała Anna Moskwa. Wynika z tego, że przynajmniej 8 miliardów poszło na różne rekompensaty. Na program wymiany pieców w całej Polsce – zaledwie 5 miliardów.