Tchórzostwo rządu w starciu z antyszczepionkowcami weszło w najwyższą fazę. Władza kompletnie skapitulowała - zamiast walczyć z epidemią i trendem nieszczepienia się, próbuje zrzucić odpowiedzialność na zaszczepionych, którzy mają donosić na "nieszczepów".
Sytuacja, w której wódz partii rządzącej usiłuje pogodzić dwa zwaśnione plemiona, z pewnością nie jest dla niego komfortowa. Ale trudno mi współczuć spółce Kaczyński&Morawiecki, która kompletnie wykastrowała plan przepisów mający pomóc pracodawcom w starciu z elementem antyszczepionkowym w ich własnych firmach.
Przypomnijmy - najpierw na stole pojawił się projekt ustawy dającej pracodawcom wgląd w status szczepień swoich pracowników. Szczegóły były do dogadania - być może (w wersji ostrej) mogliby ich zwalniać, być może wysyłać na bezpłatne urlopy. A może tylko nakazać im pracę w domu, jeśli to możliwe.
Po intensywnych pracach - czytaj negocjacjach z lobby antyszczepionkowym w jądrze PiS - zostały z tego nędzne ochłapy. Lobby proepidemików wygrało, bo trudno obecny stan sprawy nazwać konsensusem. Pierwotnie to władza miała walczyć z antyszczepionkowcami, pomagać przedsiębiorcom, dać im prawne narzędzie do zabezpieczenia swoich ludzi przed nieodpowiedzialnymi zachowaniami części ludzi.
Donieś na foliarza, nieźle zarobisz. O ile przeżyjesz
Każdy pracownik będzie mógł (ale nie musiał, po co tak ludzi nękać) za darmo, raz w tygodniu zrobić sobie test w pracy. Jeśli nie zrobi, ale ktoś zachoruje, to ten chory będzie mógł od niego zażądać odszkodowania. I dostanie nawet 15 tysięcy złotych, ale nie od razu - wcześniej musi zachorować na COVID-19. A o słuszności donosów i roszczeń miałby decydować wojewoda.
Wojewoda, czyli rządowy namiestnik, który nie musi się specjalnie martwić o swoją popularność. A może inaczej - o jego popularność nie musi martwić się premier. Wojewoda jest z rządem jest mało kojarzony, ale de facto jest od realizowania woli premiera, do którego należy jego polityczna posada. W ten sposób władza centralna odsunęła od siebie odpowiedzialność tak daleko, jak to tylko możliwe.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że rząd zamiast walczyć z pandemią i próbować zaszczepić jak najwięcej ludzi, chroniąc ich przed ciężką chorobą i śmiercią, po prostu podał tyły. I powiedział milionom ludzi: sorry, radźcie sobie sami. To pokazuje faktyczną słabość władzy, która przestała już udawać, że planuje coś zrobić w sprawie pandemii. Zresztą - jak twierdzą epidemiolodzy, których rząd i tak nie słuchał - na działania i tak już jest za późno. Piąta fala wchodzi na pełnym gazie i nic nie możemy z tym zrobić.
Nie wiem czy, gdyby rząd miał jednak resztki cojones i podjął wcześniej jakieś działania, nakazał szczepienia, odseparował proepidemików, przyniosłoby to jakieś efekty. Ale przynajmniej mógłby powiedzieć "próbowaliśmy, walczyliśmy". Naprawdę nie wiem, jak ludzie ze szczytów władzy mogą patrzeć w lustro przy goleniu czy nakładaniu makijażu.
Jest jeszcze jedna możliwość, ale nie chce mi się w nią wierzyć. Bo ustawa ustawą, ale jeśli wojewoda nakaże jakiemuś niezaszczepionemu roznosicielowi wirusów zapłatę 15 tysięcy na rzecz kolego z pracy, to ten pójdzie do sądu. I wygra, bo nikt nie udowodni, że to on zaraził, że wirus wydostał się z czeluści jego organizmu. Jest więc możliwe, że władza spreparowała prawo tylko na pokaz, bo ono nie ma prawa zadziałać. Ale brzmi to zbyt cynicznie, by mogło być prawdą. Prawda?