Do listy potencjalnych problemów, jakie czekają nas zimą, dochodzi kolejny. Przez wysokie ceny pasz dla zwierząt, hodowcy nie trzymają wielu kur. Za kilka miesięcy jajka będą rarytasem — ich cena pójdzie w górę o kilkadziesiąt procent.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Za kilka miesięcy, późną jesienią i zimą, jaja w Polsce oraz w Europie mogą być wyjątkowo drogie. Ich ceny mogą być wyższe od obecnych nawet o kilkadziesiąt procent – ostrzega Krajowa Izba Producentów Drobiu i Pasz (KIPDiP). Przyczyną niekontrolowanych podwyżek ma być obserwowany obecnie spadek bazy produkcyjnej, czyli pogłowia kur nieśnych — pisze PortalSpożywczy.pl.
Przyczyną braku jaj będzie więc niskie pogłowie kur. To z kolei wynik znacznej podwyżki cen pasz dla zwierząt, która po części została wywołana przez atak wojsk Putina na Ukrainę. Zbiory u naszych sąsiadów będą o wiele niższe niż przed wojną.
W lipcu 2022 roku wielkość wylęgów niosek podliczono na niespełna 1 mln 665 tys. sztuk — pisze PortalSpożywczy.pl. Oznacza to spadek w stosunku do lipca poprzedniego roku aż o ponad 52 proc. Podobny, bo ponad 47-procentowy spadek, dzieli tegoroczny lipiec od poprzedniego miesiąca, czyli od czerwca tego roku.
– W ostatnich tygodniach niechęć hodowców do uzupełniania stad przybrała na sile w sposób nieoglądany w naszym kraju od kilkunastu lat. Szacujemy, że od początku roku baza produkcji jaj zmniejszyła się już o około 10 procent i nadal dynamicznie maleje – mówi Mariusz Szymyślik z KIPDiP cytowany przez serwis.
Masz propozycję tematu? Chcesz opowiedzieć ciekawą historię? Odezwij się do nas na kontakt@innpoland.pl
Podobne problemy z jajami będą w całej Europie. Zgodnie z danymi opracowywanymi przez KIPDiP, od lutego do czerwca tego roku, w Niemczech wyprodukowano o 38 proc. mniej piskląt niosek niż w takim samym okresie rok wcześniej, we Włoszech o 47 proc. mniej, w Holandii o 11 proc. mniej, a na Węgrzech o 23 proc. mniej. Do tego trzeba dodać jeszcze problemy ukraińskich hodowców; kraj ten od dawna jest potężnym eksporterem jaj.
Zima będzie głodna i chłodna
Krajowi operatorzy energetyczni niedawno po raz pierwszy przyznali, że zimą może zabraknąć prądu. "W przypadku okresów z niskimi temperaturami i niską wietrznością sytuacja bilansowa może być trudna" – ostrzegła firma Polskie Sieci Elektroenergetyczne, operator krajowej sieci energetycznej.
Jak referuje przedstawiciel PSE, elektrownie już dziś zgłaszają niskie zapasy węgla i decydują się redukować ilość produkowanej energii, by surowca zostało na zimę.
Do tego, zapotrzebowanie na prąd może jeszcze bardziej wzrosnąć, gdy nie ma węgla. Polacy mogą bowiem zacząć częściej używać oporowych grzejników elektrycznych. Innym wariantem jest duży przyrost liczby pomp ciepła – także wymagających energii.
Z nieoficjalnych informacji wynika, że rząd obawia się tego, iż Polacy włączą w zimę farelki lub inne urządzenia zasilane prądem z gniazdka. I może to mieć bardzo poważne skutki. Farelki to sprzęt dość tani — można je kupić od 100 zł, ale są drogie w użytkowaniu, ponieważ pochłaniają około 2 kW.
Czarny scenariusz zakłada, że zapotrzebowanie na ciepło nadal będzie rosło, a produkcja będzie spadała. Rozmówcy z kręgów rządowych przyznają, że gdy w jednej chwili 100 tys. gospodarstw domowych włączy dwie farelki, to przekroczony zostanie próg ryzyka. Jeśli Polacy przerzucą się masowo na grzejniki elektryczne, to może pojawić się bowiem problem z ich zasilaniem. A rezultacie, może dojść nawet do blackoutu.
Tymczasem wyliczenia grają na korzyść czarnych prognoz. W Polsce około 3,8 mln gospodarstw domowych ogrzewa się węglem, a połowa z nich nie posiada żadnego innego źródła ogrzewania. Zatem jeśli węgla faktycznie by zabrakło, to po farelki mogłoby sięgnąć znacznie więcej niż "ryzykowne" 100 tys., o którym wspomina się w rządzie.