Dane GUS dotyczące PKB pokazały pewne dziwne zjawisko, które utrzymuje się w Polsce od miesięcy. Mimo braku pandemicznych obostrzeń i odmrożenia branży hotelarskiej i gastronomicznej, ta formalnie wygląda, jakby z twardego lockdownu w ogóle nie wyszła. Klienci informują, że są zmuszani do płacenia gotówką, niektórzy chętnie na to przystają. Szara strefa ma się coraz lepiej.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Zdaniem ekonomisty prof. Witolda Orłowskiego, problem ten będzie się tylko pogłębiał, a gospodarka będzie traciła
PKB Polski kurczy się w ujęciu kwartalnym, mimo że wciąż notujemy wzrost gospodarczy na poziomie 5,5 proc. rok do roku. Przedsiębiorcy już wiedzą, że czeka ich niezwykle trudna zima, dużo droższa niż ta czekająca konsumentów, a przecież dopiero co zaczęli wychodzić z pandemicznego kryzysu.
W niektórych branżach utrzymanie legalnego biznesu przestaje się opłacać, dlatego tak chętnie część właścicieli obiektów noclegowych i restauracji wymusza płatności gotówką i nie raportuje przychodów, a zatem nie płaci podatków.
Odnosimy się tu do najnowszych danych GUS, które zostały też skomentowane przez analityków z mBank Research. Jak napisali na Twitterze: "Kucyka z rzędem temu, kto wytłumaczy nam fenomen zdołowanej wartości dodanej w zakwaterowaniu i gastronomii. Czas mija, a tam wciąż sytuacja jakby byli zamknięci".
To właśnie enigmatyczna dla wszystkich niebędących analitykami "wartość dodana brutto" dotycząca gastronomii i zakwaterowania ujęta w danych GUS, przygotowywanych wraz z danymi dotyczącymi PKB, pokazuje, jakby w branży była totalna zapaść.
Wskaźnik ten rósł niemal nieprzerwanie od 2015 roku, aż do pandemii COVID-19, która bardzo mocno uderzyła w sektor HoReCa wiosną 2020 roku. Jednak rok 2022 to odmrożenie wszystkich branż, w tym turystycznej i gastronomicznej, czego jednak w oficjalnych przepływach finansowych nie widać. A jak jest naprawdę? Pytamy hotelarza.
Jan Wróblewski, współzałożyciel Zdrojowa Invest&Hotels tłumaczy w rozmowie z INN:Poland, że po wynikach i statystykach widać, iż w hotelach miejskich już jest lepiej niż w 2019 roku, a w hotelach turystycznych sytuacja też powoli wraca do przedpandemicznej normy. - Od początku roku wyniki są stopniowo coraz lepsze. Tegoroczny sezon miał być według publicznych przekazów nieudany, a okazał się udany. Chociaż lipiec był nieznacznie gorszy niż w ubiegłym roku, to lepszy był sierpień – podkreśla.
Masz propozycję tematu? Chcesz opowiedzieć ciekawą historię? Odezwij się do nas na kontakt@innpoland.pl
Taki rozjazd wskaźników od rzeczywistości może brać się z jednego - firmy wymuszają rozliczanie gotówkowe, czyli "pod stołem". Pod wpisem analityków mBanku ujawniło się wielu klientów, którzy informują, że wielokrotnie w różnych miejscach, czy to w odniesieniu do noclegu, czy restauracji, usłyszeli, że nie ma możliwości płacenia kartą. A to terminal nie działa w restauracji, a to w hotelu trwa zmiana numeru konta. Usprawiedliwienia się mnożą. Inni nawet nie kryją, że "bez fakturki będzie taniej".
Jak komentuje Wróblewski, w ogóle nie jest zdziwiony ucieczką znacznej części przedsiębiorców do szarej strefy.
Jego zdaniem, nadchodzące miesiące to może być dobry czas dla turystyki, ale trzeba poradzić sobie z problem rosnących kosztów i szarą strefą. – Jednak nie poprzez kolejne dopłaty, dodatki czy górne limity cen, bo to jest czysty socjalizm. To nie są zwykłe, prywatne podmioty, które sprzedają surowce i energię, to przecież państwowe monopole. Więc tak naprawdę to one decydują, jaka jest cena - twierdzi Wróblewski.
– Tu nie decyduje rynek, tylko administracja. Wcale nie musi to być sprzedawane po takich cenach, co widać po wynikach finansowych tych spółek, i choć na co dzień nie posługuję się takimi stwierdzeniami, to jest to po prostu niemoralne. Gdyby nie było monopolu, to działałoby to bardziej rynkowo i ceny byłyby niższe. I mimo że to bardzo straszne, co dzieje się teraz w Ukrainie i ma to wpływ na energetykę, to jednak spekulacyjnie ceny energii i surowców są znacznie zawyżone – przekonuje hotelarz i dodaje, że problemy kosztowe i związane z szarą strefą to "patologie rynkowe".
Kolejne regulacje?
Z punktu widzenia państwa najlepiej w takiej sytuacji jest wprowadzić kolejne regulacje, ale już dla przedstawicieli biznesu to nonsens. – To jest dla mnie absurdalne. Mówi się o uregulowaniu wynajmu krótkoterminowego, a nie mówi się, że już są instrumenty prawne, by kontrolować obiekty noclegowe czy mieszkania na wynajem w tym zakresie. Te podmioty powinny się zarejestrować, powinny płacić podatki, powinny płacić opłaty miejscowe czy uzdrowiskowe, ale tak nie jest, bo nikt tego nie kontroluje. Dla dużej części tego rynku te przepisy są martwe – twierdzi właściciel Zdrojowej.
Jak podkreśla Wróblewski, z jednej strony można dzięki temu zaproponować klientom bardziej atrakcyjną cenę, przez co łatwiej ich do siebie ściągnąć, a z drugiej – chodzi o to, by w ogóle cokolwiek zarobić.
– Przy coraz to nowych regulacjach i mocno rosnących kosztach staje się to coraz trudniejsze, bo nie można jednocześnie podnosić cen w nieskończoność. Nikt nie każe przeregulowywać rynku, amonopolom nie zabrania mieć takich zysków. Ja oczywiście nie pochwalam działania w szarej strefie, ale uważam, że to państwo wygenerowało taki problem, a ludzie próbują sobie radzić – dodaje.
Prof. Witold Orłowski, główny doradca ekonomiczny PwC twierdzi, że sytuacja ta będzie się tylko pogłębiała. Choć szara strefa nie będzie obejmowała wyłącznie branży gastronomicznej i hotelarskiej, jednak te, obok budownictwa, są na to najbardziej podatne. - Firmom sytuacja się pogarsza, to jest odbijanie się od tego, co było w pandemii, ale przy rosnącej presji wynikającej ze wzrostu kosztów.
Prof. Orłowski odnosi się też do najnowszych danych dotyczących nastrojów firm z gałęzi gastronomicznej i hotelarskiej. Wynika z nich, że co prawda jeszcze na początku lata nastroje te były pozytywne, bo zmniejszyła się liczba podmiotów oczekujących dramatycznego pogorszenia się sytuacji rynkowej, to obecnie z powrotem liczba ta gwałtownie rośnie.
– Tam jest przekonanie, że sytuacja finansowa będzie się gwałtownie pogarszać, że popyt będzie gwałtownie spadać, to dziś pokazują wskaźniki i badania koniunktury. Na to trzeba patrzeć, a nie na dane dotyczące sprzedaży porównywane do sytuacji przedpandemicznej. Firmy w tym sektorze są przekonane, że idą bardzo trudne czasy – podkreśla ekonomista.
Te trudne czasy głównie wynikają z rosnących kosztów prowadzenia działalności. – Dlatego, jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, firmy gwałtownie szukają sposobów na obniżenie kosztów poprzez mniejsze podatki, czyli ucieczkę w szarą strefę. To jest naprawdę oczywiste i nie ma tu żadnej zagadki – przekonuje.
"Pod stołem" się opłaca
Zapytaliśmy Jana Wróblewskiego, jaka to konkretnie może być "oszczędność", gdy przedsiębiorca nie wykazuje przychodu i rozlicza się wyłącznie gotówkowo. Odpowiedział, że to nawet połowa przychodu.
– To są bardzo duże kwoty, bo tu chodzi nie tylko o podatek dochodowy, ale także o VAT. Jako duży przedsiębiorca, który działa legalnie, mamy więcej możliwości i rozwiązań, by radzić sobie z nowymi przepisami i kryzysem. Domyślam się, że mniejsze podmioty mogą nie mieć wyboru i muszą uciekać w szarą strefę lub widzą brak kontroli – podkreśla.
Na rozliczanie się pod stołem mogą chętnie patrzeć obie strony tej rynkowej gry, bo "zyskuje" na tym nie tylko przedsiębiorca. Oczywiście ten "zysk" specjalnie bierzemy w cudzysłów, bo pozbawia on nas też jakichkolwiek gwarancji, ale jest po prostu znacznie taniej niż przy legalnym i udokumentowanym rozliczeniu, a więc kusi to całą rzeszę konsumentów. W dobie rozpędzonej inflacji, więcej gotówki w kieszeni chcą zatrzymać nie tylko przedsiębiorcy.
Jednak konsekwencje tej rynkowej gry będą bolesne dla polskiej gospodarki i rząd musi to zrozumieć. – Minister finansów, który jest przekonany, że inflacja służy, nie zna się na ekonomii. Inflacja opłaca się tylko na początku, bo oznacza wyższe wpływy budżetowe. Od któregoś momentu sektor finansów publicznych zaczyna tracić na inflacji – tłumaczy prof. Orłowski.
Jak dodaje, im większa szara strefa, tym gorsza sytuacja budżetu państwa, która i tak będzie się pogarszać. – A po drugie, problem polega na tym, że jak już raz się ucieknie w szarą strefę to bardzo trudno z niej wrócić. To strukturalna zmiana na gorsze – podkreśla prof. Orłowski.
A czy można z tym zjawiskiem jakkolwiek walczyć? Zdaniem prof. Orłowskiego nie bardzo. To znaczy jest tylko jedna opcja. – Oczywiście, że są kontrole i różne narzędzia walki z szarą strefą, ale wiadomo, że jeśli opłaca się to sprzedającym i kupującym to bardzo trudno z tym walczyć. Jedyny sposób zwalczenia tego naprawdę to zwalczenie przyczyny, czyli opanowanie inflacji i sytuacji gospodarczej, a na to się nie zanosi. Musimy się przyzwyczaić do trudnych, znacznie gorszych czasów – podsumowuje.
Szara strefa w branży gastronomicznej i zakwaterowania to złożony efekt próby zasypania dziury po pandemii, czyli dwóch lat bez zysków, z dopłatami, które pozwoliły jedynie utrzymać biznes, i próbą odpowiedzi na kolejny cios, czyli problemów związanych z bardzo wysoką i wciąż rozpędzoną inflacją, która może przerodzić się w stagflację. Dlatego też – jak wskazują eksperci – zjawisko to będzie się tylko pogłębiało.
Może zachodzić taka nieprawidłowość, to znaczy jest to prawidłowość logiczna, ale nieprawidłowość w sensie legalnym. Najpierw dwa lata lockdownów, do tego coraz więcej regulacji, a jeszcze teraz jest nakładany, jak my to nazywamy, parapodatek monopoli państwowych – energetycznych i surowcowych. Nie można się dziwić, że przy takich kosztach ludzie uciekają w szarą strefę. Tak naprawdę to państwo wypycha tych ludzi w tym kierunku.
Jan Wróblewski
współzałożyciel Zdrojowa Invest&Hotels
Recesja dopiero się zbliża i pojawi się najpewniej na przełomie roku. Nie wiemy jeszcze jak głęboko sięgnie. Firmy oczywiście oczekują tego i odczuwają rosnącą presję wynikającą z rosnących kosztów i perspektyw właśnie pogorszenia się koniunktury. Stąd te zachowania, które są absolutnie zrozumiałe. Wystarczy porozmawiać z jakąkolwiek firmą, by usłyszeć, że koniunktura jest zła, a oczekiwania wobec niej są fatalne.