Choć pożyczanie pieniędzy na spłatę długów, czyli rolowanie zadłużenia w finansach publicznych to nic nowego, ani nic nadzwyczajnego, to jednak w przypadku Polski zaczyna się to wymykać spod kontroli.
Jak czytamy w "Business Insiderze", tylko w najbliższych 4 latach rząd wyda na koszty obsługi długu aż 279 mld zł. To ogrom pieniędzy, bo podobną sumę resort finansów wydał na obsłużenie obligacji skarbowych przez ostatnich 9 lat.
Na finanse publiczne Polski musimy patrzeć niezbyt optymistycznie, bo rząd szacuje, że w 2023 roku będzie musiał pożyczyć ponad 260 mld zł na potrzeby zapisane w projekcie ustawy budżetowej.
To potrzeby pożyczkowe brutto, czyli na bieżące finansowanie deficytu (ok. 110 mld zł) i środki niezbędne na wykupienie i obsługę obligacji skarbowych.
Do tego trzeba doliczyć kilkadziesiąt miliardów złotych na walkę z kryzysem energetycznym. Tyle pochłoną ustawy osłonowe przed tym kryzysem.
Kolejne dzisiątki miliardów złotych pożyczał będzie Bank Gospodarstwa Krajowego. To ten, który realizuje rządowe fundusze, niewliczane do budżetu państwa, czyli poza kontrolą parlamentu.
Rząd przyjął niedawno "Strategię zarządzania długiem sektora finansów publicznych w latach 2023-2026". Dokument przygotowało Ministerstwo Finansów.
Wynika z niego, że nawet rząd dostrzega koniec dekady taniego pieniądza. Abstrahując od wszelkich innych wydatków, tylko te związane z obsługą zadłużenia i tylko w 2023 roku ostro wzrosną.
Resort finansów prognozuje, że będzie musiał znaleźć na ten cel aż 66 mld zł w 2023 r. To 40 mld zł więcej niż w tym roku, czyli blisko tyle, ile pochłania rok wypłat 500+.
Później będzie tylko gorzej. Zgodnie z szacunkami Ministerstwa Finansów, w 2024 roku koszty obsługi zadłużenia wyniosą nawet 66,2 mld zł. W kolejnym roku będzie to już ok. 68 mld zł, a w 2026 r. – niemal 79 mld zł.
Kalkulator nie kłamie, same kwoty podawane przez rząd to blisko 280 mld zł w 4 lata na obsługę zadłużenia. Warto podkreślić, że taką kwotę z budżetu państwa na obsługę długu wydano w 9 lat, na przełomie 2013-2021.
Wcześniej w rozmowie z INNPoland dr Sławomir Dudek, główny ekonomista FOR i adiunkt SGH informował o planach rządu na usunięcie państwowych funduszy celowych ze stabilizacyjnej reguły wydatkowej.
Mimo że powyższe brzmi jak enigma, i pewnie właśnie o to chodzi rządzącym, to w ustawie dotyczącej radzenia sobie z kryzysem energetycznym rząd chce otworzyć sobie furtkę do wydawania publicznych pieniędzy poza kontrolą parlamentu.
– Rząd, w dniu, w którym przyjmuje ostateczny budżet na 2023 rok, nagle robi wrzutkę w ustawie kompletnie niezwiązanej z finansami publicznymi, czyli w ustawie energetycznej. I wprowadza gigantyczną zmianę reguły wydatkowej – powiedział nam dr Sławomir Dudek.
Jak dodaje, rząd wyłącza z reguły wszystkie państwowe fundusze celowe. To m.in. Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska, Krajowy Fundusz Drogowy, ale też Fundusz Sprawiedliwości zarządzany przez Zbigniewa Ziobrę i wszystkie inne "rządowe" fundusze.
– W zasadzie reguła jest już trupem. Tam już nic nie ma – oburza się dr Dudek.
Zgodnie z prawem, reguła wydatkowa to "ograniczenie określające nieprzekraczalny limit wydatków" publicznych pieniędzy.
– Ma zapobiegać nadmiernym obciążeniom finansów publicznych, czyli, by rząd wydawał na tyle, na ile pozwalają mu dochody i sytuacja gospodarcza. To jest taki hamulec – wyjaśnia dr Sławomir Dudek.
– A rząd, poprzez tę zmianę, po prostu może wydawać, ile chce. I jeszcze robi to w skandaliczny, taki bezczelny sposób w ustawie energetycznej – dodaje ekonomista.
Zmiana wprowadzana przez rząd w ustawie energetycznej może oznaczać dla Polski wzrost inflacji, ryzyko dalszego osłabienia złotego. Za tym drogą ropę, bo dolar będzie drogi, a także drogie kredyty frankowe, bo frank szwajcarski też będzie drogi.
– Tak, to jest przepis na katastrofę. Rząd może wydawać bez ograniczeń przed zbliżającymi się wyborami - podkreślił ekonomista.