Polski rząd w sprawie węgla zachowuje się jak słoń w składzie porcelany. Każde działanie wywołuje skutek przeciwny do zamierzonego. Węgla jak nie było, tak nie ma. A ten, co jest, staje się coraz droższy. I nawet nie wiadomo, ile dziś kosztuje, bo rząd próbuje dopłacać do węgla już chyba każdemu — importerom, palącym w piecu, samorządom.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Mamy połowę października, mnóstwo ludzi bez zapasu węgla na zimę i chaos, nad którym nikt nie panuje. Chociaż wielu próbuje udawać, że wszystko jest w porządku. Znamy ten scenariusz: coś zaczyna się dziać, najpierw rząd przez długi czas nie robi nic, problem więc narasta. Następnie rządzący starają się zrzucić odpowiedzialność na kogoś innego (opozycję, lekarzy, nauczycieli, samorządy etc.), potem zaś w poczuciu dziejowej odpowiedzialności usiłują sytuację uregulować, czym wprowadzają jeszcze większy chaos.
Im bardziej starają się go opanować, tym większy bałagan robią. Czasem czuję się, jakbym oglądał przygody Benny Hilla albo gangu Olsena. Tylko że to były komedie, a rząd PiS działa tak naprawdę. Przy okazji bez cienia zażenowania powtarzając słowa "chcemy, aby" i "potrzebne jest rozwiązanie systemowe".
Co mamy dziś? Rząd upiera się, żeby węgiel dystrybuowały samorządy. Dlaczego? Nie wiadomo. Mamy w Polsce kilka tysięcy prywatnych składów, one mają doświadczenie, sprzęt, są znane na lokalnych rynkach. Samorządy nigdy węglem nie handlowały.
Podejrzewają, że rząd chciał na nie zwalić spodziewane niepowodzenie "akcji zima". Teraz okazuje, że rząd (w połowie października, problem jest znany od lutego!) zadziała systemowo i chce, aby samorządy jednak węglem handlowały, ale mogą to zlecić... prywatnym firmom. Konia z rzędem, kto ten kociokwik zrozumie. Przecież w marcu można było zamówić węgiel z zagranicy, zlecić jego dystrybucję firmom, które umieją to robić. Już dawno byłoby po sprawie.
W biznesie (i wielu innych dziedzinach) działa zasada KISS — keep it simple stupid. Wymyślono ją ponoć w latach 60. w amerykańskiej armii, jej celem jest unikanie udziwnień, wysokiego stopnia skomplikowania. Chodzi o to, by jakiś przepis, zasada, projekt, działały w jak najprostszy sposób. 60 lat później zrozumienie tego prostego przekazu jest zbyt trudne dla rządzących, którzy niepotrzebnie komplikują coś, co można było załatwić o wiele łatwiej, taniej i szybciej.
Gdyby ktoś powiedział rządowi w lutym, że węgla zabraknie...
W lutym wojska Putina napadły na Ukrainę. To nie wina PiS, ale premier od sojuszników z NATO miał o tym wiedzieć przynajmniej od listopada. Zrobił coś? Nie. Chociaż było jasne, że atak Rosji na naszych sąsiadów będzie oznaczał problemy z importem i eksportem.
Tuż po rozpoczęciu wojny rząd uznał, że import węgla z Rosji będzie niewskazany i go zablokował, przy okazji namawiając do tego inne państwa Unii. Okej, trudno się spierać z sensownością tej decyzji. Chociaż z rosyjską ropą bardziej się cackamy, a to o wiele ważniejsze źródło dochodów putinowskiego reżimu.
Od razu w lutym stało się jasne, że zabraknie nam węgla. Wiedział to z pewnością Jacek Sasin, wiedział to premier, mówili o tym eksperci. Sami napisaliśmy o tym przynajmniej kilkanaście tekstów. I co? I nic. Od miesięcy było wiadomo, że zabraknie nam przede wszystkim węgla grubego, jedynego, który nadaje się do kotłów w gospodarstwach domowych.
Bo właśnie ten węgiel ściągaliśmy z Rosji. Nie robiły tego państwowe spółki, to była domena prywatnych importerów. A jeśli czegoś jest mało, to cena tego czegoś rośnie. Najprostsze prawo ekonomii, popyt i podaż. Było dużo węgla, było tanio. Jest mało węgla, a popyt nie spadł – jest drogo. To proste jak budowa cepa.
Ale za trudne dla rządu, który winę za brak węgla i jego wysokie ceny próbował już zrzucać na opozycję, importerów, próbował wymusić na kopalniach natychmiastowe zwiększenie wydobycia. Równie dobrze mógłby zażądać, żeby zima była ciepła albo żeby Putin poszedł na kolanach do Częstochowy.
Rząd zakałapućkał się w sytuacji, goniąc kłamstwa kłamstwami. Po co było obiecywać węgiel z polskich kopalń po 996 złotych za tonę? Po co było opowiadać bajki, że węgla nie zabraknie? Na dodatek ciągle słyszymy, że płynie do nas wielka flotylla statków wypełnionych po brzegi węglem.
Masz propozycję tematu? Chcesz opowiedzieć ciekawą historię? Odezwij się do nas na kontakt@innpoland.pl
Tyle, że one wiozą głównie węgiel drobny, nadający się do elektrowni. W domowym kotle się tym nie napali. Zamiast kilka miesięcy temu zamówić węgiel gruby, dziś w zakorkowanych portach będziemy odsiewali grubsze frakcje węgla, by ludzie mieli ciepło w domach. Bardziej się tego skomplikować nie dało.