Krzysztof Stanowski, współwłaściciel Kanału Sportowego nadział się na "antykonsumencki" regulamin PLL LOT. Żona została z chorym synem, więc wyleciała dzień później. Wrócić już nie może, bo z automatu anulowano bilet powrotny. Czego nie rozumiecie?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Nie wylecisz "do", nie wrócisz "z powrotem". Absurdalny regulamin PLL LOT
Na "antykonsumenckie" przepisy linii naciął się dziennikarz Krzysztof Stanowski
Jego żona z synem wyleciała dzień później niż na pierwotnym bilecie, anulowano jej również bilet powrotny
Co ciekawe, robią tak regularne linie, a tanie już nie
"Opowiem wam, jakie g**niane podejście do klienta mają linie lotnicze LOT i jak należy na nich uważać, żeby was nie orżnęli" – napisał Krzysztof Stanowski na swoim profilu na Facebooku.
Jak wyjaśnił, wraz z żoną i dwójką dzieci mieli wylecieć 26 grudnia do Barcelony właśnie wraz z PLL LOT. Przyznał, że "w tej opowieści występują jego błędy", a dokładniej nieznajomość regulaminu.
"Niestety młodszy syn się rozchorował, więc (...) poleciałem sam ze starszym synem, a żona z młodszym doleciała dzień później (...). Na 9 stycznia zaplanowany był powrót z Barcelony LOT-em. Z uwagi na pogrzeb Andrzeja Iwana poleciałem do Krakowa już w środę. Żona, niezmiennie, miała wracać z dziećmi. Wchodzę na stronę internetową, by dokonać odprawy, ale widzę tam możliwość odprawienia siebie i dwóch synów, a żony nie. Dzwonię więc z pytaniem, co się stało i zaczyna się spirala absurdu" – opisuje dziennikarz.
Anulowanie z automatu
Ta spirala absurdu, streszczając jego wpis, polegała na tym, że jego żonie LOT z automatu anulował bilet powrotny na 9 stycznia, tylko dlatego, że nie wyleciała 26 grudnia. Co dziwne, bilet nie przepadł jego synowi.
Na infolinii Stanowski usłyszał, że może "odzyskać" bilet dla żony w cenie... około 1700 zł. Tak, za ten sam bilet, za który już raz zapłacił. Co więcej, droższego nie tylko niż w dniu zakupu pierwotnego biletu, ale nawet w cenie wyższej niż gdyby po prostu chciał kupić nowy bilet, a nie "odzyskiwać" ten anulowany.
Nowy bilet na tę samą trasę kosztował 1350 zł. Na infolinii zaproponowano mu "odzyskanie" biletu za 350 zł więcej niż cena nowego.
Dziennikarz próbował też "odstąpić" swoje miejsce żonie. Sam wyleciał wcześniej, więc jasne jest, że jego bilet przepadł tak realnie, ale miejsce wciąż czeka, więc z pewnością mogłaby skorzystać z niego jego żona. Jednak nic z tego, bo takiej możliwość PLL LOT nie przewidują.
"Jednocześnie w tym samolocie wciąż jest miejsce, które opłaciłem (moje) i z którego nie skorzystam, o czym informuję. Pytam więc, czy mogę zmienić dane swoje na dane żony (...). No i okazuje się, że nie mogę, bo podróż już się rozpoczęła. Pytam, jak to się rozpoczęła, skoro się dopiero jutro rozpocznie. I okazuje się, że rozpoczęła się 26 grudnia i trwa" – napisał Stanowski.
"Gdybym więc poleciał na 11 miesięcy do Sydney i miał od razu bilet powrotny, zdaniem LOT-u byłbym w tym czasie nieprzerwanie w podróży (...).Uważajcie więc na kontakty z LOT-em (...)" – podsumował wpis.
"Sam na początku napisałem, że wszystko wzięło się z mojego niedopatrzenia, co nie zmienia faktu, że moje niedopatrzenie uwidoczniło w dalszej fazie jak antykonsumenckie są działania przewoźników. I naprawdę nie trzeba tego bezrefleksyjnie akceptować" – dodał już później na Twitterze, odpowiadając na zaczepne komentarze, że sam sobie jest winny.
Jak argumentuje współwłaściciel Kanału Sportowego, firmy chcą wykorzystać klienta przy każdej okazji i sprzedać tę samą usługę dwa razy, jednak – jego zdaniem – to nie znaczy, że trzeba traktować to jako normalne.
Zwróciliśmy się do biura prasowego PLLLOT z prośbą o komentarz w tej sprawie. Mając świadomość, że jest to prawo poszczególnych linii do takiego, a nie innego postępowania. Byliśmy ciekawi, czy linie nie uważają, że warto stosować bardziej prokonsumenckie przepisy.
Kilka godzin po opublikowaniu artykułu pojawiła się odpowiedź. Z niej wynika jedynie, że "w przypadku zakupu biletu round-trip (biletu w obie strony), standardową praktyką stosowaną w tradycyjnych liniach lotniczych jest anulacja lotu powrotnego w sytuacji niestawienia się pasażera na pierwszym odcinku podróży (tzw. no-show)".
"Podobnie jest w sytuacji podróży wielosegmentowej, gdzie opuszczenie któregokolwiek z odcinków pośrednich automatycznie kasuje kolejne segmenty. Praktyka ta, wraz z uzasadnieniem, jest opisana szczegółowo w dokumencie opublikowanym przez Międzynarodowe Zrzeszenie Przewoźników Powietrznych IATA" – czytamy.
Tanie lepsze od regularnych?
Regulamin taki, jak mają PLL LOT, stosuje większość tzw. regularnych linii lotniczych. Z reguły bilety na nie są droższe, ale jest w nich więcej miejsca, wyższy standard i komfort. Pasażerowie, którzy korzystają z regularnych linii, robią to najczęściej z wygody, stać ich na ten lepszy standard.
To jednak nie zawsze przekłada się na rzeczywistość. Jak się bowiem okazuje, w tanich liniach może i będzie nieco mniej miejsca na nogi i bagażu zabierzemy mniej, ale jeśli kupimy bilet "tam i z powrotem", zmieniając plany co do samego wylotu, nikt nam nie anuluje biletu powrotnego.
"To, jakie konsekwencje będzie miało niestawienie się na lotnisku, uzależnione jest przede wszystkim od linii lotniczej, jaką podróżujemy. Tylko w niektórych przypadkach pasażerowi przysługuje zwrot pieniędzy za niewykorzystany bilet lotniczy" – podaje esky.pl.
Jak czytamy, jeśli pasażer nie skorzysta z pierwszego odcinka podróży, linia lotnicza anuluje lot powrotny. Pasażer może starać się o zwrot pieniędzy za bilet zgodnie z warunkami taryfy, w której miał wykupiony bilet, jednak w większości przypadków taki zwrot nie przysługuje.
Jak podaje portal, inaczej sprawa wygląda w tanich liniach. Te nie anulują biletu powrotnego, jeśli pasażer nie stawi się na pierwszy odcinek lotu. Nadal będzie mógł na jego postawie odbyć podróż, ale linie lotnicze nie zwracają pieniędzy za niewykorzystany bilet.
Grypa zdziesiątkowała obsługę lotniska
"Z uwagi na możliwe wydłużenie czasu oczekiwania do punktów kontroli bezpieczeństwa prosimy o wcześniejszy przyjazd na lotnisko" – piszą zarządzający warszawskim lotniskiem im. Chopina we wpisie na Twitterze. Okazuje się, że grypa i inne wirusy wycięły znaczną część pracowników kontroli bezpieczeństwa.
Jak pisaliśmy w INNPoland, szacuje się, że każdego roku na terenie Unii Europejskiej (EU) / Europejskiego Obszaru Gospodarczego (EOG) wirusami grypy sezonowej zaraża się do 50 mln osób. W Polsce grypa może powodować straty w wysokości nawet 4-5 mld zł rocznie.
Jedną z ofiar grypy padło lotnisko im. Chopina. Jego władze apelowali niedawno, by przyjeżdżać przynajmniej 2 godziny przed lotem średniodystansowym i 3 godziny przed długodystansowym. Wcześniej wystarczała na to godzina.