Rząd nie wyciągnął wniosków z rozdawania sprzętu i chce rozdać więcej komputerów. Teraz mają je otrzymać wszyscy czwartoklasiści. Pomysł może i nie jest zły, ale ma tyle dziur, że po prostu musi wpaść na minę. Przykład? Laptop, na którym na co dzień pracuję, jest zdaniem rządu za słaby dla dziesięciolatka.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Każdy czwartoklasista dostanie od państwa laptopa – mówi Morawiecki
Z analizy dokumentów przetargowych wynika, że rząd faworyzuje jednego z dostawców procesorów
Cały projekt jest zresztą mocno dziurawy i rodzi mnóstwo pytań
Rząd chce kupić laptopy za pieniądze z KPO, do których droga daleka
Eksperci zwracają uwagę, że dzieci miałyby dostać nowe laptopy tuż przed wyborami
Wszyscy czwartoklasiści w nowym roku szkolnym dostaną komputery – obwieścił premier Mateusz Morawiecki. Część rodziców i dzieci się ucieszyła. Na innych nie zrobiło to wrażenia, bo i tak mają już komputery i na nich odrabiają lekcje i się uczą. Jeszcze inni podejrzewają, że dostaną jakieś przestarzałe urządzenia, które rychło się rozsypią. Sprawdźmy, jak jest naprawdę.
Rząd już rozpisał przetarg. Komputery ma dostać prawie 370 tysięcy uczniów, rząd chce na to przeznaczyć 760 mln zł bez VAT-u. Czyli cena netto nowego laptopa musi oscylować wokół 2000 złotych, co daje plus minus 2460 zł brutto. Dzięki tej wiedzy możemy sobie poszukać odpowiadających wymaganiom modeli.
Ale nie wszystkich, bo komputery mają też mieć określone parametry. Najważniejsze to m.in. minimum 8 GB pamięci RAM z możliwością rozbudowy do min. 16 GB, dysk SSD o pojemności minimalnej 256 GB i co najmniej 13-calowy ekran. Komputer musi mieć zainstalowany system operacyjny. Teoretycznie da się znaleźć sporo modeli spełniających te wymagania. Teoretycznie, bo dokumenty przetargowe zawierają pewną niespodziankę.
Jednym z największych absurdów, na które większość czytających warunki zamówienia nie zwróci uwagi, jest konieczność uzyskania przez komputer przynajmniej 1100 punktów w teście CrossMark, który ma pokazywać wydajność urządzenia. Punktowane są szybkość działania, responsywność i "kreatywność". Z uzyskanych punktów (im więcej, tym lepiej) wyciągana jest ocena średnia. Problem w tym, że te testy nie są obiektywne. Dlaczego?
Bo faworyzują komputery z procesorami Intela, zdecydowanie niżej oceniając alternatywne rozwiązania. Nie jest tajemnicą, że procesory AMD – z zasady tańsze a wcale nie gorsze – są w tych testach oceniane zaskakująco nisko.
Podam przykład. Na co dzień pracuję na komputerze znacznie przewyższającym parametry z rządowego zamówienia. 16 GB RAM, sześciordzeniowy procesor AMD Ryzen 5 5500U z taktowaniem 2,1 GHz i grafiką AMD Radeon Graphics.
Nie jest to też nic nadzwyczajnego, ale wiem, że mój komputer bez problemu popracuje kilka lat. Jego cena to ok. 3200 złotych z VAT-em, więc netto kosztuje niecałe 2500 zł.
Z powodu ceny nie załapie się do rządowego programu, ale parametry ma zdecydowanie wyższe. W teorii. Bo w praktyce nie przejdzie testu CrossMark. Zrobiłem go przed chwilą i uzyskał marne 809 punktów.
Z tabeli z wynikami testów CrossMark wynika, że poziom 1100 punktów ledwo przechodzą niektóre komputery wyposażone w procesor Intela i5 11. generacji (113G7). Jest ich niewiele, progu nie przekracza wiele urządzeń z teoretycznie lepszymi (i droższymi) procesorami i7. Granica jest więc postawiona bardzo wysoko.
W każdym razie da się znaleźć wąską grupę laptopów, które nie przekraczają ceny 2000 złotych, a jednocześnie są wyposażone w procesor, który może przy dobrych wiatrach przebić magiczny próg 1100 punktów w teście.
– Gonitwa za pogodzeniem wymagań sprzętowych z ceną może się odbić na jakości urządzeń – twierdzi sprzedawca komputerów, z którym rozmawiamy. Dlaczego?
– Będą to zwykłe "marketówki", które po 2-3 latach będą się średnio do czegoś nadawać. Nie ze względu na parametry, bo procesor i5 11 generacji będzie wciąż bardzo w porządku, ale niestety jakość wykonania nie może być wysoka – mówi.
Co ciekawe, ze słów pełnomocnika rządu ds. cyberbezpieczeństwa, Janusza Cieszyńskiego, wynika, że dostawców komputerów ma być... 72. Na tyle obszarów zostanie podzielony teren Polski i dla każdego komputery może dostarczyć inna firma.
Będzie jak z laptopami dla dzieci PGR-ów?
Branża narzeka, że rząd nie wyciągnął żadnych wniosków z poprzedniej akcji rozdawania komputerów. Przypomnijmy: do dzieci byłych pracowników PGR-ów trafiło 218 tys. komputerów i tabletów. Miały one wyrównywać ich szanse edukacyjne. I pewnie niejednemu dziecku sprzęt się przydał, co do tego nie ma wątpliwości.
Ale urządzenia "należą się" wszystkim, niezależnie od tego, czy dziecko potrzebuje komputera czy nie. W efekcie dostały je również rodziny zamożne, które nie są zmuszone do wyrównywania szans swoich dzieci.
– Według nas, cały ten projekt, to niestety zwykłe przepalanie pieniędzy. Jesteśmy świeżo po pandemii, gdzie większość rodzin, chcąc nie chcąc musiała się wyposażyć w sprzęt w związku z nauką zdalną – znamy to doskonale – mówi w rozmowie z INNPoland.pl dyrektor sprzedaży w firmie handlującej poleasingowymi komputerami i sprzętem.
Czy są lepsze wyjścia?
Dyrektor dodaje, że obecnie wielu rodziców kupuje swoim dzieciom komputery na komunię. Znaczna część dostanie więc po prostu... drugiego laptopa. Obawia się też, że niezbyt wysoka jakość sprzętu odbije się na jego żywotności, chociaż teoretycznie laptopy mają mieć 3-letnią gwarancję.
– Na rynek wchodzi 370 tys. nowych urządzeń. Urządzeń, które niedługo będą elektrośmieciami, bo wymagania postawione są bardzo wysokie – mówi.
Na pytanie, co byłoby lepszym rozwiązaniem, odpowiada, że być może bon na sprzęt dla osób potrzebujących komputera dla dziecka. Wtedy rodzina mogłaby kupić to, co chce albo dopłacić do lepszego urządzenia. Bon można byłoby też odłożyć na przyszłość, na kupno kolejnego komputera albo ulepszenie starego.
Pewnym rozwiązaniem byłoby też kupienie chromebooków. To stosunkowo tanie i proste laptopy z systemem operacyjnym Chrome OS. Nie muszą mieć potężnych procesorów i szybkich dysków, bo wystarczy im kilka aplikacji, większość czynności i operacji wykonuje się w chmurze.
Kto ma dystrybuować komputery dla dzieciaków?
"Dziennik Gazeta Prawna" opisuje, że mają się tym zająć samorządy, bo to one formalnie prowadzą szkoły. Już dziś mają obawy dotyczące przekazywania sprzętu uczniom. Chodzi o sam niejasny mechanizm tego procesu, który był już ćwiczony przy akcji rozdawania sprzętu dzieciom osób pochodzących z dawnych PGR-ów.
Teraz nie wiadomo jak gminy miałyby zbierać wnioski, jak dystrybuować sprzęt. Nie wiadomo do kogo miałby formalnie należeć. Nie wiadomo też, kto miałby być administratorem systemów operacyjnych. Bo na konieczność zdalnego administrowania niektórymi funkcjami laptopów wskazuje jeden z punktów w przetargu.
W poprzedniej akcji rozwiązano to tak, że gmina ciągle jest zobowiązana do zapewnienia przez co najmniej dwa lata monitorowania sprzętu.
– To paradoks: odpowiadamy za komputery, które musieliśmy podarować osobom fizycznym – ocenia w rozmowie z DGP Marta Stachowiak z bydgoskiego magistratu.
Wszystko wskazuje na to, że obecnie za to wszystko miałyby być odpowiedzialne szkoły. W całej sprawie jest jeszcze jeden haczyk: KPO. Jak mówi Cieszyński, komputery mają być finansowane z Krajowego Planu Odbudowy. Nie jest tajemnicą, że do pieniędzy z KPO mamy jeszcze bardzo daleką drogę. Jeśli zdobycie ich się nie uda albo unijne organy uznają, że pieniądze nie mogą zostać w ten sposób wydane, laptopy ma sponsorować Polski Fundusz Rozwoju.