Wakacje kredytowe po drastycznym podniesieniu stóp procentowych w ramach walki z inflacją to gigantyczne koszty dla banków. Sektor ponadto stoi nad krawędzią poważniejszego kryzysu przez sprawy kredytów frankowych, a do tego dochodzi zamieszanie ze wskaśnikiem WIBOR.
Wszystko powyższe sprawia, że nie tyko kredytobiorcy będą płacili więcej. Jak czytamy na money.pl, wiele banków już zapowiada podniesienie opłat i prowizji, inne to rozważają. Zarówno te prywatne, jak i państwowe.
W sektorze państwowym podwyżki planuje już PKO BP oraz Bank Ochrony Środowiska, czyli BOŚ Bank. Ten pierwszy zmienia tabelę opłat i prowizji w czerwcu, ten drugi – już w kwietniu.
Wzrosną m.in.: koszt prowadzenia rachunku, opłata za zlecenie przelewu w placówce oraz opłata za kartę debetową.
Podwyżki w BOŚ Banku od kwietnia:
Podwyżki w PKO BP od czerwca:
Z kolei Pekao S.A. skupia się na pozyskiwaniu nowych klientów i nie podniesie cen. Jednak ten bank ma w swoim portfelu tak mało kredytów frankowych, że nie musi się nimi martwić i może pozwolić sobie na utrzymanie opłat na obecnym poziomie.
Zmiana tabeli opłat i prowizji czeka również klientów BNP Paribas. Podwyżki w tym banku pojawią się od marca:
Jak podaje money.pl – Santander wciąż rozważa różne opcje, ale ostatecznej decyzji nie podjął, podobnie ING Bank Śląski. Z kolei mBank w najbliższym czasie ich nie planuje, a Bank Millennium nie odpowiedział.
Podwyżki w bankach biorą się z coraz wyższych kosztów. To już pewien trend, a to sprawia, że póki co możemy zapomnieć o "tanim bankowaniu", czyli blisko zerowych opłatach za prowadzenie konta czy wypłat z bankomatów. Nie wspominając o dodatkowych opłatach czy prowizjach. Trudniej będzie też otrzymać kredyt.
– Wszelkie działania obciążające sektor kosztami, które kilkukrotnie przewyższają jego roczne zyski, naturalnie zmuszają poszczególne banki do odrabiania ponoszonych strat – powiedział w rozmowie z money.pl Tadeusz Białek, wiceprezes Związku Banku Polskich (ZBP).
– Niestety klienci muszą się liczyć z tym, że w takich realiach bankowanie będzie drożeć, a zdolność banków do finansowania gospodarki będzie znacząco osłabiona – dodał.
Swoją cegiełkę dokłada niepewność w sprawie umów na kredyty frankowe. Najpewniej latem Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) wyda swoje orzeczenie.
Opinia rzecznika generalnego TSUE pojawiła się publicznie w lutym br. Anthony Collinsa stwierdził, że – po unieważnieniu umowy kredytowej – klient może dochodzić dodatkowych świadczeń od banków. Z kolei bankom nie należy się wynagrodzenie od klientów za bezumowne korzystanie z kapitału.
Co prawda opinia ta nie jest jeszcze wiążąca, ale pokazuje, w jakim kierunku może zmierzać TSUE w swoim orzeczeniu. To z kolei będzie punkt odniesienie dla wszystkich sądów.
– Do sądu pójdą te osoby, które do tej pory tego nie zrobiły. Niewykluczone, że pójdą również ci, którzy kredyty spłacili. Straty banków będą rozłożone na lata, bo tyle będą ciągnąć się sprawy – powiedział portalowi Piotr Kuczyński, analityk DI Xelion.
Jak dodał, na wypadek przegranych spraw banki odłożyły dotąd około 40 miliardów złotych. Jednak wciąż brakuje im 60 miliardów – co wynika z szacunków Komisji Nadzoru Finansowego (KNF).
Jednak KNF uwzględnia wyłącznie ryzyko tzw. darmowego kredytu, ale ewentualnych dodatkowych roszczeń względem banków już nie.
– Te gigantyczne koszty poniosą solidarnie wszyscy klienci banków. Niestety olbrzymia część ludzi nie zdaje sobie z tego sprawy. Dlatego uważam, że problem należy rozwiązać ustawowo – podkreśla Kuczyński.
Kilka lat temu pojawił się pomysł szefa KNF, by przewalutować kredyty frankowe w taki sposób, jakby od początku były złotowymi. Apelował on o ugody.
– Wtedy rozwiązanie się nie przyjęło. Dziś zapewne – o czym mówi się za kulisami – banki wzięłyby je z pocałowaniem ręki. Jest to jedyne rozsądne rozwiązanie problemu frankowego – stwierdził Piotr Kuczyński.
– Gdy był przedstawiany, miałem wątpliwości, ale teraz nie ma co nad tym dyskutować. Trzeba to zrobić i tyle. Inaczej problem frankowy będzie szkodził bankom, a pośrednio także gospodarce – podsumował analityk.
Dotąd do polskich sądów trafiło około 110 tys. spraw kredytów frankowych, a kolejnych 200 tys. może trafić w najbliższych latach, bo właśnie tyle łącznie jest jeszcze spłacanych.
Jak informowaliśmy wcześniej w INNPoland, czarne chmury zawisły nad WIBOR-em. Okazuje się, że wskaźnik był... źle wyliczany. Kilkadziesiąt razy pomylono się przy obliczeniach i błędnie podano wartość, od której zależą kredyty o wartości 500 miliardów złotych.
53 pomyłki w wyliczaniu WIBOR-u wychwyciła spółka GPW Benchmark. Miał to być wynik błędu jednego z banku, który podał nieprawidłowe dane. Strona rządowa chciała ponoć utajnić fakt pomyłek w WIBOR-rze.
Co prawda skala błędów była mikroskopijna i de facto nie wypłynęła na wysokość rat pojedynczych kredytów, niemniej to kolejny już cios w kontrowersyjny wskaźnik WIBOR.
Z oficjalnego stanowiska GPW Benchmark wynika, że chodziło o ułamki punktów procentowych. I to w obie strony. Gdyby chcieć dokonywać jakichś korekt, zarówno banki musiałyby zwracać pieniądze klientom, jak i klienci bankom. Mowa jednak o groszach lub ich ułamkach.
Przypomnijmy, że WIBOR to Warsaw Interbank Offer Rate. Oznacza wysokość oprocentowania na polskim rynku międzybankowym.
Stawka stopy procentowej, po jakiej banki udzielają pożyczek innym bankom, jest zmienna i ustalana codziennie o stałej porze. Od jego wysokości zależy wysokość rat kredytów złotowych.
Czytaj także: https://innpoland.pl/191243,wibor-byl-zle-wyliczany-jego-koniec-jest-bliski