Słuchanie wystąpień prezesa Glapińskiego kiedyś było dla mnie rzeczą wesołą. Teraz jest przykre, bo mam wrażenie, że peron mu odjechał na wiele kilometrów. Nie jest fajnie słuchać, że człowiek, który "stoi na straży polskiego pieniądza" żyje w alternatywnej rzeczywistości i robi sobie heheszki z poważnych spraw.
Co miesiąc odbywa się posiedzenie Rady Polityki Pieniężnej, która decyduje m.in. o wysokości stóp procentowych. A dzień później odbywa się tzw. wystąpienie publiczne szefa NBP, czyli Adama Glapińskiego. Ten z miesiąca na miesiąc opowiada coraz większe bajki. Nie wierzycie? Oddajmy mu głos.
– Zaczął się gwałtowny ruch w dół z tego płaskowyżu, o którym mówiliśmy. Wszystko idzie tak, jak przewidywaliśmy – mówił Glapiński. Później dodał, że spadek inflacji jest na łeb na szyję. Szef NBP od miesięcy przyrównuje inflację do wędrówki po górach. Jego zdaniem wykres inflacji przypomina właśnie wchodzenie na płaskowyż.
Pytam, bo Glapiński ma bardzo krótką. W 2021 roku zapewniał, że wzrost inflacji jest chwilowy, że nie ma sensu podwyższać stóp procentowych. Potem opowiadał, że inflacja może i jest, ale szybko zniknie. Nie dość, że nie zniknęła, to rosła aż do niewidzianego w Polsce od prawie 30 lat poziomu.
- Tak szybko, jak weszliśmy na ten płaskowyż, tak szybko z niego będziemy schodzić – stwierdził Glapiński. Mówi to człowiek, dla którego wzrost inflacji o kilka procent to sprawa nieistotna, pomijalna wręcz. Ale spadek tempa o 2 punkty procentowe, do poziomu przekraczającego cel inflacyjny o jakieś 14 procent to spadek na łeb na szyję. Ręce opadają.
Dlaczego? Bo ma kłopoty ze wzrokiem, tylko tak można wytłumaczyć, że nie widzi, ile wynosi inflacja w innych krajach. Widzi tylko te, gdzie jest wysoka. Podczas swojego wystąpienia stwierdził, że inflacja w naszym regionie jest dużo wyższa niż w innych krajach, ale "nie ma sensu się porównywać do krajów kilkakrotnie bogatszych".
– Wielokrotnie to powtarzam, ale niektórzy niekompetentni dziennikarze, publicyści czy politycy w szczególności, w złej wierze porównują nas z Hiszpanią. To jest porównywanie jabłek ze śliwkami albo gruszek z kasztanami. Wszystko jedno – tłumaczył.
W 2020 r. zrównaliśmy się poziomem życia z Portugalią, bo PKB na głowę mieszkańca z uwzględnieniem siły nabywczej i u nas, i u nich był na poziomie 76 proc. średniej unijnej. W zeszłym roku okazało się, że Hiszpania ma ten wskaźnik na poziomie 84 proc., my jesteśmy na 77 procentach. Więc dlaczego mamy się nie porównywać do Hiszpanii?
Nic Hiszpanom nie ujmując, nie są krajem o wiele bogatszym, niż Polska. Też mają problemy, ale jakoś udało im się zbić inflację do 3,3 procent. Da się? Da.
No i do kogo mamy się porównywać? Do krajów biedniejszych? To może wzorem dla nas mają być Węgry, gdzie inflacja przekracza 25 procent? Sorki, wolę jednak Hiszpanię.
Glapiński ciągle opowiada o tym, jak to wspólna europejska waluta nie chroni przed inflacją. Okazuje się, że w tym przypadku również nie widzi dobrze cyferek. Wie, że są w strefie euro kraje z inflacją wysoką. Owszem, są. Ale średnia dla strefy inflacja w marcu 2023 r. wyniosła 6,9 proc. W lutym było to 8,5 proc. U nas jest dwa razy więcej! Ale Glapiński opowiada, że w strefie euro wcale nie jest lepiej...
Gwoli ścisłości: nie jestem ekonomistą, jedynie skromnym dziennikarzem. Ale ja chodzę po ziemi, a nie bujam w obłokach i wiem, o ile mojej rodzinie rosną rachunki i wydatki. Wiem, ile pieniędzy więcej muszę przeznaczać na zakupy. Mam to niebywałe szczęście, że nie muszę wybierać, co kupię: leki, czy jedzenie. A takie problemy mają miliony Polaków.
I choćby nie wiem, jak mocno Glapiński zaklinał rzeczywistość, ta nie chce być piękniejsza. Prezes NBP zaczyna zresztą opowiadać rzeczy coraz bardziej bezczelne.
- W zeszłym roku bardzo wzrosły marże przedsiębiorców, lekko nad wyrost. Nie oceniam tego. Mają problemy, bo popyt maleje. Chociaż tak mówiąc żartobliwie, wczoraj przejeżdżałem przy centrach handlowych, to na parkingach miejsca nie ma. Ale to jest inna sprawa. Święta to święta – mówił szef NBP.
Czyli "haha, co za inflacja jak wszyscy i tak robią zakupy, proszę się rozejść". A co mają robić? Nie jeść? Zrywać szczaw w przydrożnych rowach? Może wtedy Glapiński uznałby, że może jednak coś tu nie gra?
Szef NBP mówił też, że "demokracja to system bardzo zły", ale najlepszy, jaki wymyślił człowiek.
– Ja nie wiem, czy po wyborach następnych się utrzyma u nas taki system demokratyczny, cieszmy się z tego, co mamy. W szczególności nie wiem, czy po następnych wyborach, gdyby ich rezultat był tragiczny, będziemy mieli ten luksus, który mało który kraj ma na świecie – kilka krajów, bo nie wszystkie zachodnie – że możemy sobie przełącznikiem pilota przełączać różne stacje telewizyjne i radiowe i mieć różne stanowiska – stwierdził.
Rozumiecie? Bo ja nie. Ale chyba chodzi mu to, że jak obecna opozycja wygra wybory, to w radiu i telewizji nastąpi jakaś zmiana i znikną niektóre kanały. Albo wszystkie będą mówiły prawdę? To nie rozumiem, w czym problem. Ach, może w tym, że Glapiński straci grupkę medialnych klakierów? Na to poświęcenie jestem akurat gotów, ale pan prezes najwyraźniej nie bardzo.
Czytaj także: https://innpoland.pl/192581,ile-zarabia-glapinski-zarobki-prezesa-nbp-wzrosly-bardziej-niz-inflacja