No i mamy kolejny kałszkwał. Tysiące osób postanowiły wyrazić swoje oburzenie z powodu tego, że znana agencja koncertowa (Alter Art) chce zatrudnić wolontariuszy do pracy przy znanym festiwalu (Open'er) i żąda od nich 950 złotych kaucji. Och, co się działo. Agencję odsądzono od czci i wiary, całe stada ludzi narzekały, że to wykorzystywanie młodych ludzi, że ktoś chce ich oszukać, na ich młodzieńczej pasji zarobić.
Jakoś niewielu osobom zapaliła się lampka: kurczę, coś musi być nie tak. Ale nie z firmą, tylko jej "wolontariuszami". No i okazało się, że faktycznie! Alter Art, firma znana na naszym rynku i organizująca mnóstwo koncertów z górnej półki, przyznała, że były przypadki, że znikała im połowa wolontariuszy. Połowa!
Rozumiecie? Ktoś zgłaszał się na wolontariat przy Open'erze, dostawał identyfikator, wchodził na teren festiwalu i kontakt się z nim urywał. Zamiast pomagać osobom z niepełnosprawnościami, prowadzić zajęcia dla dzieci, zajmować się zgubami i tym podobnymi zdarzeniami otwierał sobie piwko, radował się muzyką, oddawał uciechom duszy i ciała. I pod nosem śmiał z frajerów, którzy płacili kupę kasy za bilet.
A przypomnę, że rok temu 4-dniowa wejściówka z miejscem na polu namiotowym kosztowała 859 złotych. Teraz zdaje się, że 950 – czyli kaucja jest równa cenie biletu na całą imprezę.
I taka niestety jest rzeczywistość. Ja rozumiem, że można pomarudzić na inflację czy ceny biletów na koncerty – które notabene odkleiły się od rzeczywistości. Ale trudno się dziwić, że firma, której celem jest zarabianie pieniędzy, próbuje minimalizować straty i zalepiać wycieki gotówki.
Czy nie lepiej byłoby się skupić na złodziejach, cwaniakach, którzy przez furtkę wolontariatu postanowili oszukać system i na krzywy ryj wpakować się na drogą, komercyjną imprezę? I w ten sposób zamykają (albo utrudniają) udział w festiwalu ambitnym młodym, którzy są gotowi udział uczciwie odpracować.
Podsumowując temat Open'era:
Zresztą Open'er nie jest jedyną imprezą, na którą próbowały się wbijać różne cwaniaczki. Kojarzycie różne imprezy biegowe? One są często, w różnych miastach. Płacisz za udział, dostajesz numer startowy, biegniesz. Organizator mierzy ci czas, na koniec dostajesz pamiątkowy medal. Mam w domu cały worek takich medali ze starych czasów. Potem uznałem, że płacenie coraz większych pieniędzy nie jest warte medalu i koszulki.
A teraz regularnie zdarza się, że na mecie brakuje medali, picia czy batonów dla uczestników. Czyli rzeczy, za które zapłacili. Czasem faktycznie bywa tak, że organizator zamówi za mało medali i dosyła je potem pocztą. Ale bardzo popularne stało się bieganie na krzywy ryj. Otóż wystarczy założyć sobie numer startowy z jakiegoś poprzedniego biegu albo w ogóle wydrukować fałszywy.
Przy masowych biegach nikt tego nie jest w stanie sprawdzić. Zresztą patentów na wzięcie udziału w biegu jest mnóstwo. A potem wystarczy stanąć na starcie i wyprzedzić kilka osób, na końcu zaś ze wzruszeniem odebrać pamiątkowy medal.
Jeden z maratończyków napisał niedawno w mediach społecznościowych, że na mecie ostatniego Biegu Niepodległości w Warszawie zabrakło medali dla mniej więcej tysiąca uczestników i to pomimo faktu, że organizator przygotował ich więcej, niż było zarejestrowanych biegaczy! W biegu oficjalnie sklasyfikowano prawie 10 tysięcy osób. Aż nie chce się wierzyć, że bez płacenia wpisowego biegła przynajmniej co dziesiąta osoba.
Szczerze mówiąc, nie wiem, czy to jest typowo polska metoda, czy takie przypadki zdarzają się też w innych miejscach na świecie. Ale może teraz nieco inaczej popatrzymy na organizatora festiwalu, który zabezpiecza się przed oszustami.
Cała sprawa ma jeszcze jeden aspekt. Wiele osób w Polsce nie wyobraża sobie, że można zrobić coś za darmo albo za inną usługę. Że można pomóc z poczucia obowiązku, dla przyjemności, że można chcieć poświęcić swój czas i wysiłek ważnej sprawie.
Oczywiście nie mówię, że pomaganie przy organizacji festiwalu jest ważne społecznie. To raczej możliwość zdobycia doświadczenia przez młode osoby, sposób na zaoszczędzenie sporej kasy – bo tysiąc złotych piechotą nie chodzi.
Ale na szczęście mamy w Polsce tysiące wolontariuszy, dobrych ludzi, poświęcających swój wolny czas ważnym celom. Jedni wyprowadzają psy ze schroniska na spacer, inni towarzyszą ludziom w hospicjach. Inni ratują foki na wybrzeżu, oprowadzają wycieczki, zbierają pieniądze na chore dzieciaki. To praca jak każda inna, a oni wykonują ją "bo tak trzeba".
Tym boleśniejszy jest fakt, że ciągle istnieje grupa ludzi niewierzących w dobre intencje. No bo jak to tak pomagać za darmo i nie wykorzystać sytuacji? Wolontariusze przecież na pewno wyciągają pieniądze z puszek, Owsiak to sobie z tego hacjendę na Mazurach postawił. Ekolodzy? Niemcy im płacą. Przecież tylko frajer coś za darmo zrobi. To ja już w sumie wolę być frajerem, niż złodziejem.