INNPoland_avatar

Oni nie oszczędzają na jedzeniu i atrakcjach. Opowiedzieli, jak wyglądają wakacje bogaczy

Sebastian Luc-Lepianka

22 lipca 2023, 14:21 · 4 minuty czytania
My liczymy każdy grosz i wpatrujemy się ze zgrozą na paragony, a im to wszystko jedno. Elita elit może urządzić sobie takie wakacje, na jakie tylko ma ochotę, nawet wydając miliony złotych w tydzień. Szczególnie popularne w tym gronie są kraje Morza Śródziemnego, o ile są wolne od innych turystów...


Oni nie oszczędzają na jedzeniu i atrakcjach. Opowiedzieli, jak wyglądają wakacje bogaczy

Sebastian Luc-Lepianka
22 lipca 2023, 14:21 • 1 minuta czytania
My liczymy każdy grosz i wpatrujemy się ze zgrozą na paragony, a im to wszystko jedno. Elita elit może urządzić sobie takie wakacje, na jakie tylko ma ochotę, nawet wydając miliony złotych w tydzień. Szczególnie popularne w tym gronie są kraje Morza Śródziemnego, o ile są wolne od innych turystów...
Gdzie bogaci jeżdżą na wakacje? Fot. Neom/Ferrari Press/East News
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Gdzie w ogóle znaleźć takie oferty dla miliarderów? W raporcie "Business Insider" dziennikarze dotarli do hotelarzy i pracowników biur podróży, którzy ekskluzywnie obsługują 1 proc. najbogatszych ludzi na świecie. W sieci nie brakuje cen za wynajem jachtów czy małych wysp, ale istnieją też oferty ukryte przed wzrokiem zwykłego podróżnika.


Z dala od tłumów

Z przeciętnym człowiekiem łączy ich potrzeba ucieczki od rzeczywistości i niechęć do tłumów. Aby spełnić tę ostatnią przyjemność, nie robią sobie city-breaków po sezonie, a wydają dodatkowe pieniądze.

John Clifford z San Diego prowadzi International Travel Management. Jego biuro oferuje m.in. wycieczki po Watykanie z pominięciem tłumów, kosztujące od 10 tys. euro do 15 tys. euro (około 45-67 tys. zł). Jego klienci wydają dziennie około 10 tys. euro na inne potrzeby i podstawowe usługi związane z podróżą. 

Inni profesjonaliści z branży turystycznej, z którymi skontaktował się "Insider" donieśli, że obsługują klientów płacących w przedziale 180 tys. do 1 miliona złotych za wakacje. Chęć izolacji sprawia, że na czas pobytu bogacze wykupują całe hotele i zmieniają je w swoją prywatną nieruchomość. Popularnością cieszą się też prywatne wyspy do wynajęcia, a fraza "unikaj tłumów" powtarza się najczęściej w wyszukiwarkach.

Ile za taką przyjemność? Na przykład dwie noce na wyspie El Nido, Filipiny (to jest minimum) w popularnym serwisie kosztują 4682 złote dla jednej osoby, z uwzględnieniem usług i dodatkowych atrakcji, jak sesje masażu. Tylko właśnie, to popularny serwis i nie ten kierunek. Wśród miliarderów trenduje jako kierunek Grecja i Włochy, więc spójrzmy tam na ofertę… o ile coś znajdziemy o tej porze, bo jedna strona poświęcona takiej branży turystycznej poinformowała mnie uprzejmie, że poszukiwane w tych regionach wyspy są już niedostępne. 

Szukam w ciemno, bo nie wszystkie takie miejsca są reklamowane. A szczególnie te z półki ultrapremium. "Insider" donosi, że nieruchomość w Porto Heli w Grecji kosztuje za wynajem na tydzień 185 tys. dolarów (ok. 740 tys. złotych). To praktycznie mała wioska, siedem domów z tawerną i rynkiem, który zbudował dla samego siebie magnat żeglugowy. Takiej oferty nie znajdziemy w biurach podróży, a jak informuje "Insidera" ekspert, właściciel z Porto Heli osobiście weryfikuje każdego chętnego.

To może w takim razie jacht - na Cykladach przykładowy już za 4833 euro za dzień (około 21 tys. złotych).

Moda na jachty

Bogacze wykupują miejsca w najlepszych hotelach, ale tego lata hitem są, wedle raportu, wycieczki na wyspy czarterowymi jachtami. W modzie są wygodne i dobrze żaglówki. Moda na sprzedaż łodzi pojawiła się w czasie pandemii COVID-19 i rozkręciła się po niej na dobre. Profesjonaliści przyznają, że sprzedają ich teraz więcej niż w czasach lockdownu.

Jules Maury, prowadząca oddział biura podróży Scott Dunn Private określa takie wakacje jako "surf-and-turf travel", czyli wakacje na morzu i lądzie. Wielu z klientów firmy np. spędza jeden tydzień na jachcie, a kolejny w luksusowym hotelu, albo odwrotnie.

– Właśnie wydałam 140 tys. funtów (ponad 720 tys. zł) na jacht z sześcioma apartamentami. Klienci chcą pojechać i zostać na greckiej wyspie, a na koniec zrobić coś całkowicie innego – powiedziała "Business Insiderowi".

Nie chcą "dzieci robiących selfie"

Bogaci są wręcz alergiczni na "normalsów". Jak informują pracownicy luksusowych biur podróży, z zainteresowania wypadają niegdyś tak popularne miejscówki jak Mykonos czy Sycylia, które niegdyś przyciągały do siebie 1-procentowców. To pierwsze przegrywa obecnie z Paros, bo stało się wypełnione i podnosi ceny… ale nie oszukujmy się, chodzi o zarzut tłumów. Paros rozmówcy "Insidera" określają jako Grecją sprzed czasów, nim wypełniły ją kluby i imprezujący plażowicze. Tego lata hotele na Paros przygotowały się pod najbogatszych gości.

Nieco inaczej stało się na Sycylii, bo tu zawinił… serial "Biały Lotos", którego akcja toczy się w luksusowym hotelu tytułowej firmy. Popularność serialu przełożyła się na boom turystyczny, co z kolei wypłoszyło bogate elity. Jak to podsumował jeden z pracowników branży turystycznej, najbogatsi nie chcą "utknąć nigdzie z dziećmi robiącymi selfie".

Plaże puste, a górale źli na ceprów

W Polsce inflacja odbija się na miejscach turystycznych oraz zwyczajach wakacyjnych rodaków. Nadal cenimy sobie luksusy, ale planujemy wydatki ostrożnie i do pewnego budżetu. Aby osiągnąć jego założenia, oszczędzamy na dodatkowych atrakcjach oraz, z powodu niesławnych cen w restauracjach, na jedzeniu, kupując w dyskontach. Branża hotelowa i turystyczna cierpi zaś na cenach wynajmu za lokale, braku pracowników czy właśnie na wystraszonych cenami turystach.

A nie mają wyjścia, jak podnosić ceny. Podwyżka uderza nawet w atrakcje, z których pewne miejscowości żyją. O sprawie pisała Maria Glinka.

Czytaj także: https://innpoland.pl/196334,ile-kosztuje-splyw-dunajcem-turysci-wybieraja-slowackie-lodzie

Spływ Przełomem Dunajca to jedna z największych atrakcji w polskich górach. Po naszej stronie organizuje je Polskie Stowarzyszenie Flisaków Pienińskich, do którego należą górale z Pienin i okolic. – Turystów oczywiście jest bardzo dużo, bo trwają wakacje, ale generalnie jednak jest ich chyba mniej niż w latach poprzednich – przekonują górale w rozmowie z Onetem.

Podejrzewają, że niższa frekwencja to efekt "wiosennej decyzji o podniesieniu cen biletów wstępu na tratwy". – Ludzie mówią nam wprost, że nasza atrakcja jest dla nich powoli zbyt droga – dodają.