Tym razem Katarzyna Bosacka wzięła na tapet sos czosnkowy. Z pozoru ekologiczny, staropolski. Samo zdrowie. Gorzej, gdy zajrzeć w skład, bo tam już nie znajdziemy nic, co staropolskie. Warto uważnie czytać etykiety, bo bardzo łatwo dać się nabić w butelkę.
Reklama.
Reklama.
"Widzicie w sklepie taki 'pięknej urody' słoiczek wyglądający na babciny, naturalny, zdrowy, na pierwszy rzut oka przywołuje pozytywne wspomnienia. Do tego na opakowaniu napis 'staropolskie receptury' – no nic tylko zajadać i cieszyć, że dorwaliśmy taki 'naturalny' produkt" – zaczyna się wpis Katarzyny Bosackiej.
Dziennikarka i influencerka zajmująca się zdrowym żywieniem kolejny raz zwraca uwagę konsumentów na to, jak ważne jest sprawdzanie etykiet, a nie kupowanie wzrokiem.
Zachęcamy do subskrybowania nowego kanału INN:Poland na YouTube. Od teraz programy "Rozmowa tygodnia" i "Po ludzku o ekonomii" możesz oglądać TUTAJ.
"Niestety nie wszystko jest takie na jakie wygląda – nie dajcie się zwieźć tej szacie graficznej, sposobie pakowania czy kuszącym napisom" – dodała Bosacka. I zapytała, czy w staropolskiej recepturze do sosu czosnkowego dodawało się:
Bosacka regularnie na swoich profilach w mediach społecznościowych przestrzega przed kupowaniem produktów, które tylko z wyglądu są "eko" lub "bio".
"Kupiliście kiedyś coś takiego jak "miód sztuczny"? Ten produkt można znaleźć na półce obok prawdziwych miodów. Warto jednak wiedzieć, że nie ma nic wspólnego z wyrobem pszczół" – ostrzega dziennikarka.
W jego składzie znajduje się:
cukier,
woda,
syrop skrobiowy,
kwas cytrynowy,
aromat miodowy.
Jak dodała, niektórzy producenci barwią też taki produkt karmelem. "Jak miód – to tylko prawdziwy. Pamiętajcie, że jest to produkt bezterminowy, czyli w zasadzie nigdy się nie psuje" – skwitowała.
Masz propozycję tematu? Chcesz opowiedzieć ciekawą historię? Odezwij się do nas na kontakt@innpoland.pl
O sprawie również alarmowała Bosacka. W dobie szalejącej inflacji, część producentów daje nam mniej i daje nam złudzenie, że ceny nie rosną lub rosną nie tak znacznie.
"Oto kilka nowych przykładów downsizingu/shrinkflacji (czyli zmniejszania przez producentów opakowań/zawartości produktów), które ostatnio od Was otrzymałam":
jogurt 165 g, wcześniej 180 g;
mąka 800 g, kiedyś 1 kg;
olej 900 ml, kiedyś 1 l;
mrożone maliny 300 g, kiedyś 450 g.
"Wygląda na to, że producenci mogą w tej kwestii spać spokojnie. Zdaniem UOKiK, mogą oni dowolnie zmieniać wielkość opakowań. Ważne, aby podawali obecną gramaturę. A radą dla konsumentów jest porównywanie cen i zwracanie uwagi na cenę za 1 kg/1 litr, a nie za konkretną sztukę czy dany produkt" – napisała dziennikarka.