Katarzyna Sójka jako posłanka wyjeździła 100 tys. zł za nasze pieniądze, mimo iż nie ma auta.
Katarzyna Sójka jako posłanka wyjeździła 100 tys. zł za nasze pieniądze, mimo iż nie ma auta. Andrzej Iwanczuk/REPORTER

Katarzyna Sójka, nowa ministerka zdrowia, w 3 lata wyjeździła niemal 100 tysięcy złotych. Tyle pieniędzy dostała z Sejmu w ramach zwrotu tzw. kilometrówki. Jak to możliwe, skoro w jej oświadczeniu majątkowym nie ma samochodu? Okazuje się, że posłowie nie muszą dokumentować przejazdów, a pieniądze dostają "na ładne oczy".

REKLAMA

Sejmowym wydatkom nowej pani minister przyjrzał się Sylwester Ruszkiewicz z Wp.pl. Okazuje się, że budzą one kontrowersje. Dlaczego? Bo Katarzyna Sójka jako posłanka PiS-u w 3 lata wyjeździła niemal 100 tysięcy złotych. Sęk w tym, że nie ma samochodu – jej oświadczenie majątkowe go nie zawiera.

Wirtualna Polska przeanalizowała sprawozdania z wydatków na biura poselskie Katarzyny Sójki. W sprawozdaniach za lata 2019-2022 "przejazdy posłów w związku z wykonywaniem mandatu poselskiego samochodem własnym lub innym" wydała łącznie 96 831 zł. To średnio ponad 30 tysięcy zł rocznie, ok. 2500 zł miesięcznie.

Ale w oświadczeniach majątkowych obecnej pani minister ani razu nie pojawia się wpisany samochód, który byłby jej własnością. Nie ma też informacji o ewentualnym użyczeniu czy leasingu auta.

O Katarzynie Sójce wiadomo też, że nie ma domu, ani mieszkania. To nie jest dla niej problem, bo mieszka ze swoim partnerem Krystianem Aksamskim u teściów, właścicieli firmy Ami, jednej z największych firm drobiarskich w Europie.

Zachęcamy do subskrybowania nowego kanału INN:Poland na YouTube. Od teraz programy "Rozmowa tygodnia" i "Po ludzku o ekonomii" możesz oglądać TUTAJ.

Z jej oświadczenia majątkowego wynika, że ma oszczędności w kwocie 37,5 tys. zł oraz dwie działki o powierzchni ćwierć hektara każda. Każda z nich jest warta po 60 tys. zł. Jedną kupiła w 2017 roku od Lasów Państwowych.

Niemal 200 tys. zł otrzymała z tytułu bycia posłanką. 151 tys. zł to uposażenie poselskie, a 45 tys. zł to dieta.

Jak posłowie rozliczają wyjazdy?

Oczywiście poseł nie ma obowiązku posiadania samochodu, ale występowanie o zwrot wydatków na przejazdy autem kiedy się go nie ma, wygląda nieco kuriozalnie. Jest jednak legalne, bo – jak zauważa WP.pl – pozwalają na to sejmowe przepisy dotyczące rozliczenia ryczałtu na biura poselskie.

"Należy podać kwotę wynikającą z iloczynu faktycznie przejechanych kilometrów w okresie objętym rozliczeniem (w granicach miesięcznego limitu przejazdów - do 3500 km) i obowiązującej stawki za 1 km przebiegu" – czytamy w sejmowej instrukcji.

Masz propozycję tematu? Chcesz opowiedzieć ciekawą historię? Odezwij się do nas na kontakt@innpoland.pl

Co z tego wynika? Posłowie nie muszą przedstawiać żadnych dokumentów, wystarczy, że złożą oświadczenie, iż w danym okresie przejechali ileś kilometrów. Nieważne jakim samochodem, własnym, cudzym, pożyczonym.

Za każdy przejechany (albo raczej "zadeklarowany") kilometr dostają 1,15 zł. Przy limicie 3500 km na miesiąc robi się z tego 4025 zł miesięcznie. Rocznie parlamentarzyści mogą dostać nawet 48 tys. 300 zł zwrotu kosztów podróży. W zeszłym roku za pieniądze podatnika wyjeździli 12,3 mln zł.

Kilometrówka budzi kontrowersje

Podobne wyniki prezentuje wielu posłów. Na przykład z zeznań majątkowych Łukasza Mejzy wynika, że wydał na przejazdy taksówkami ponad 14 tys. zł. To drugi najwyższy wynik w tej kategorii spośród wszystkich biur poselskich w 2022 roku. Ponadto Mejza w zeszłym roku zrealizował aż 128 krajowych lotów za 84 tys. zł oraz przejechał ponad 38 tys. km w ramach kilometrówki (co kosztowało podatników 32 tys. zł).

Jak podaje "Super Express", w okresie od 2016 do 2018 roku Adam Andruszkiewicz pobrał z publicznych pieniędzy blisko 90 tys. zł z tytułu zwrotu kosztów za paliwo. Co zabawne, ówczesny poseł, a obecnie wiceminister nie ma ani samochodu, ani prawa jazdy. W roku 2018 wiceminister cyfryzacji pobrał 24,4 tys. złotych z tytułu "kilometrówek".

Dwa lata temu Europoseł PiS Ryszard Czarnecki zwrócił część pieniędzy, które pobierał z funduszy Parlamentu Europejskiego w ramach tzw. kilometrówki. Wcześniej ustalono, że polityk zawyżał koszty dojazdów. Według nieoficjalnych informacji, w nieprawidłowy sposób miał pobrać 100 tys. euro. Przypomnijmy, że według medialnych doniesień Czarnecki miał zawyżać poniesione koszty dojazdów, wskazując m.in., że zimą dojeżdżał do Brukseli kabrioletem z Jasła na Podkarpaciu. Zaprzeczył temu właściciel samochodu, twierdząc, że pojazd dawno temu trafił na złom.