Sejmowym wydatkom nowej pani minister przyjrzał się Sylwester Ruszkiewicz z Wp.pl. Okazuje się, że budzą one kontrowersje. Dlaczego? Bo Katarzyna Sójka jako posłanka PiS-u w 3 lata wyjeździła niemal 100 tysięcy złotych. Sęk w tym, że nie ma samochodu – jej oświadczenie majątkowe go nie zawiera.
Wirtualna Polska przeanalizowała sprawozdania z wydatków na biura poselskie Katarzyny Sójki. W sprawozdaniach za lata 2019-2022 "przejazdy posłów w związku z wykonywaniem mandatu poselskiego samochodem własnym lub innym" wydała łącznie 96 831 zł. To średnio ponad 30 tysięcy zł rocznie, ok. 2500 zł miesięcznie.
Ale w oświadczeniach majątkowych obecnej pani minister ani razu nie pojawia się wpisany samochód, który byłby jej własnością. Nie ma też informacji o ewentualnym użyczeniu czy leasingu auta.
O Katarzynie Sójce wiadomo też, że nie ma domu, ani mieszkania. To nie jest dla niej problem, bo mieszka ze swoim partnerem Krystianem Aksamskim u teściów, właścicieli firmy Ami, jednej z największych firm drobiarskich w Europie.
Z jej oświadczenia majątkowego wynika, że ma oszczędności w kwocie 37,5 tys. zł oraz dwie działki o powierzchni ćwierć hektara każda. Każda z nich jest warta po 60 tys. zł. Jedną kupiła w 2017 roku od Lasów Państwowych.
Niemal 200 tys. zł otrzymała z tytułu bycia posłanką. 151 tys. zł to uposażenie poselskie, a 45 tys. zł to dieta.
Oczywiście poseł nie ma obowiązku posiadania samochodu, ale występowanie o zwrot wydatków na przejazdy autem kiedy się go nie ma, wygląda nieco kuriozalnie. Jest jednak legalne, bo – jak zauważa WP.pl – pozwalają na to sejmowe przepisy dotyczące rozliczenia ryczałtu na biura poselskie.
"Należy podać kwotę wynikającą z iloczynu faktycznie przejechanych kilometrów w okresie objętym rozliczeniem (w granicach miesięcznego limitu przejazdów - do 3500 km) i obowiązującej stawki za 1 km przebiegu" – czytamy w sejmowej instrukcji.
Co z tego wynika? Posłowie nie muszą przedstawiać żadnych dokumentów, wystarczy, że złożą oświadczenie, iż w danym okresie przejechali ileś kilometrów. Nieważne jakim samochodem, własnym, cudzym, pożyczonym.
Za każdy przejechany (albo raczej "zadeklarowany") kilometr dostają 1,15 zł. Przy limicie 3500 km na miesiąc robi się z tego 4025 zł miesięcznie. Rocznie parlamentarzyści mogą dostać nawet 48 tys. 300 zł zwrotu kosztów podróży. W zeszłym roku za pieniądze podatnika wyjeździli 12,3 mln zł.
Podobne wyniki prezentuje wielu posłów. Na przykład z zeznań majątkowych Łukasza Mejzy wynika, że wydał na przejazdy taksówkami ponad 14 tys. zł. To drugi najwyższy wynik w tej kategorii spośród wszystkich biur poselskich w 2022 roku. Ponadto Mejza w zeszłym roku zrealizował aż 128 krajowych lotów za 84 tys. zł oraz przejechał ponad 38 tys. km w ramach kilometrówki (co kosztowało podatników 32 tys. zł).
Jak podaje "Super Express", w okresie od 2016 do 2018 roku Adam Andruszkiewicz pobrał z publicznych pieniędzy blisko 90 tys. zł z tytułu zwrotu kosztów za paliwo. Co zabawne, ówczesny poseł, a obecnie wiceminister nie ma ani samochodu, ani prawa jazdy. W roku 2018 wiceminister cyfryzacji pobrał 24,4 tys. złotych z tytułu "kilometrówek".
Dwa lata temu Europoseł PiS Ryszard Czarnecki zwrócił część pieniędzy, które pobierał z funduszy Parlamentu Europejskiego w ramach tzw. kilometrówki. Wcześniej ustalono, że polityk zawyżał koszty dojazdów. Według nieoficjalnych informacji, w nieprawidłowy sposób miał pobrać 100 tys. euro. Przypomnijmy, że według medialnych doniesień Czarnecki miał zawyżać poniesione koszty dojazdów, wskazując m.in., że zimą dojeżdżał do Brukseli kabrioletem z Jasła na Podkarpaciu. Zaprzeczył temu właściciel samochodu, twierdząc, że pojazd dawno temu trafił na złom.