Spędziłem ostatnio kilka dni za kierownicą i jestem ciężko zdziwiony. Patrzcie: na autostradach i ekspresówkach mamy zakaz wyprzedzania się ciężarówek. Myślałem, że koniec "wyścigów słoni" będzie oznaczał lepszą przejezdność naszych "hajłejów".
Moja słodka naiwności! Pozbycie się ciężarówek z lewego pasa wcale nie poprawiło sytuacji. Zakaz (którego fanem i tak nie jestem, uważam go za wydumany i lekko absurdalny) spowodował, że lewy pas na drogach dwujezdniowych w magiczny sposób... zatkał się jeszcze bardziej. Pewnie po części dlatego, że Polacy (masowo) nie umieją jeździć prawym pasem. Brzmi niedorzecznie? Tak, ale to prawda!
Często jeżdżę odcinkami trzypasmówek. I praktycznie za każdym razem od razu wbijam się na prawy pas, który jest... najszybszy. Większość kierowców namiętnie trzyma się pasa środkowego, jak pijani płotu. Mamy więc taką sytuację: środkowy pas jest zatłoczony, na lewym ścigają się ci, którzy jeżdżą "szybko, ale bezpiecznie". A więc dojeżdżają do pojazdu przed nimi i usiłują go poganiać, potem pędzą kilkaset metrów na złamanie karku i hamują przed kolejnym nieszczęśnikiem, który wyprzedza lewym pasem tych, którzy jadą po środkowym.
Taka jazda jest jak stosunek przerywany. Ani to przyjemne, ani bezpieczne, sensu ma niewiele. A co robi w tym czasie taki kierowca jak ja? Spokojnie jedzie prawym pasem, z przepisową prędkością. I bez problemu wyprzedza tych, którzy jadą pasem środkowym. Bez szarpania się, wjeżdżania komuś w zderzak, bycia popędzanym, zgodnie z przepisami i bezpiecznie.
Nie wiem, co polscy kierowcy mają do prawego pasa. Boję się, że przeoczyłem jakieś niepisane prawo, że prawy pas jest tylko dla pariasów, frajerów i członków kółek różańcowych. Moje obserwacje wskazują na to, że jeździ nimi mniej ludzi, niż pozostałymi dwoma.
Druga rzecz, która piekielnie irytuje mnie na drogach szybkiego ruchu to notoryczne niezachowywanie bezpiecznego odstępu od poprzednika. No do diaska... Jeśli jedziesz za kimś i zostawisz tyle miejsca, żeby zmieścił się tam samochód, to na ogół jakiś tam wjedzie. Niech to dunder świśnie. Nie po to zostawiam trochę miejsca przed swoim samochodem, żeby ktoś tam się wciskał. Dlaczego?
Bo kiedy jadę 120 km/h, to w sekundę pokonuję ponad 33 metry. Czytałem ostatnio o poważnych badaniach (robił je słynny MIT wraz z Toyotą), z których wynika, iż młody kierowca potrzebuje średnio 0,6 sekundy na reakcję, starszy ponad sekundę. Do tego dochodzi czas samej reakcji, czyli ruch kierownicą albo wciśnięcie hamulca. Układ hamulcowy potrzebuje dodatkowe 0,3 sekundy na wytworzenie ciśnienia i rozpoczęcie hamowania.
Przeciętny kierowca ma więc 1-1,5 sekundy od momentu, gdy powinien hamować do momentu, gdy hamować zacznie. Przejedzie w tym czasie 33-40 metrów z pełną prędkością. Na tej przestrzeni zmieści się 7-8 passatów albo dwa tiry. Jeżdżenie komuś na zderzaku jest w Polsce popularne, ale piekielnie głupie.
Nie tylko ja zauważam ten problem. Ostatnio na twitterowym profilu bandyta z kamerką wręcz zaroiło się od filmów pokazujących idiotów usiłujących mruganiem światłami i wjeżdżaniem komuś w kuper wymusić szybszy przejazd.
No i wisienka na torcie. Wielu kierowców ma problem ze zrozumieniem, że ci, którzy jadą lewym pasem (na ogół), nie blokują go dla samej radości poruszania się po lewej stronie drogi, ale oni też kogoś wyprzedzają. Przypominam: dopuszczalna prędkość na autostradzie to 140 km/h, 120 km/h na ekspresówce. Dotyczy to również wyprzedzania. Czyli jeśli ktoś jedzie lewym pasem autostrady z prędkością 130-140 km/h i wyprzedza wolniej poruszające się auta, to tylko kompletny dureń pogania go światłami i niemal popycha zderzakiem.
Przypomnę tylko, że zgodnie z nowymi przepisami, bezpieczna odległość między pojazdami na autostradach i ekspresówkach połowę ich aktualnej prędkości. Czyli w przypadku jazdy z prędkością 140 km/h, dystans od poprzedzającego pojazdu powinien wynieść 70 metrów, w przypadku 120 km/h – 60 metrów, 100 km/h – 50 metrów.
Wiele osób to rozumie, ale wielu nadal nie. Na polskich drogach mamy niestety zatrzęsienie takich matołków, którzy mają pożar w gaciach i koniecznie muszą być przed kimś, a nie za kimś. Im dedykuję pewną myśl, którą ostatnio gdzieś przeczytałem: lepiej stracić minutę życia, niż życie dla minuty.
A w Polsce w trakcie obowiązujących obecnie wakacji zginęło na drogach już ponad 230 osób w 40 dni. To statystyki nieco gorsze, niż rok temu. Obecnie ginie średnio prawie 6 osób na dobę. Przyczyny są takiej, jak zwykle. Nie jest winna zła infrastruktura, bo stan naszych dróg regularnie się poprawia. Winna jest drogowa "kultura zapier*alania" i opowiadanie, że jeździ się "szybko, ale bezpiecznie".
Przypomnijmy: z policyjnych statystyk za zeszły rok wynika, że o wypadek najłatwiej na prostej drodze, przy dobrej pogodzie, w środku lata. A osoby często uważane za jeżdżące mniej bezpiecznie – czyli np. emeryci – wcale nie powodują więcej wypadków niż kierowcy w pełni sił i zdrowia. Kierowcy w wieku 60+ statystycznie powodują dwa razy mniej wypadków, niż ci w wieku 25-39 lat. I prawie trzy razy mniej, niż kierujący w wieku 18-24 lata. To statystyka uwzględniająca zarówno liczbę wypadków, jak i liczebność populacji osób w danym wieku.
A główne przyczyny wypadków na polskich drogach to: nieustąpienie pierwszeństwa przejazdu (23,4 proc.), niedostosowanie prędkości do warunków ruchu (23,1 proc.), nieustąpienie pierwszeństwa pieszemu na przejściu dla pieszych 11,6 proc. i niezachowanie bezpiecznej odległości między pojazdami 8,6 proc. To statystyki dla wszystkich wypadków, nie tylko śmiertelnych.
Zrozumcie, nie chcę być jak ksiądz na ślubie moich przyjaciół. Ciekawi jesteście, co zrobił? Stojąc przed pobierającą się parą, w kościele pełnym ludzi, zaczął narzekać, że ludzie się rozwodzą i nie chodzą do kościoła. Ja również nie chcę piętnować wszystkich normalnych, bezpiecznie jeżdżących kierowców. A jest ich u nas coraz więcej – sam to widzę.
Mam porównanie z naprawdę wielu lat. Kiedyś rzadziej się wpuszczaliśmy, jeździliśmy bardziej bezmyślnie. Moim prywatnym zdaniem i tak jest o wiele lepiej, niż kilka czy kilkanaście lat temu. Sam wiem, że jeżdżę bezpieczniej, wiem, że robią tak inni. Owszem, zdarza mi się zrobić coś głupiego na drodze, ale nie jestem z tego dumny.
Dziękuję za wszystkie maile, które przysłaliście mi po moim ostatnim tekście. Temat pustek w miejscowościach turystycznych mocno was poruszył. Wielu z was przyznało mi rację, wielu nie, część obrzuciła lżejszymi bądź cięższymi inwektywami. Na większość maili odpowiem. Na część nie. Dla tej części, której nie odpowiem, mam jeszcze jedną złą wiadomość. Został mi jeszcze tydzień urlopu i możecie spodziewać się moich kolejnych przemyśleń i obserwacji.