Mieszkańcy warszawskiej dzielnicy Bielany odkryli ostatnio dramatyczną niekiedy skalę dopłat do ciepłej wody. Ich spółdzielnie mieszkaniowe rozsyłają właśnie rozliczenia. Okazało się, że ogromna liczba mieszkańców ma do zapłacenia poważne sumy – od kilkuset do ponad tysiąca złotych na mieszkanie.
– Pamiętam, że dwa lata temu dostaliśmy podwyżkę ciepłej wody na kilkanaście złotych. I pomyśleć, że dziś o tych cenach możemy co najwyżej ze wzruszeniem pomarzyć – mówi pani Anna, mieszkanka Bielan.
Ona nie jest w najgorszej sytuacji. Jej spółdzielnia wyliczyła koszt podgrzania wody na zaledwie 26,68 zł i nie spodziewa się jakiejś wielkiej dopłaty. Ot, kilkadziesiąt złotych.
– Ale u mojej koleżanki kilka bloków dalej aktualna stawka wynosi ponad 50 złotych za metr sześcienny. I to nie są przelewki, to się może przełożyć na 100-200 zł miesięcznie więcej. Bo skoro za pół roku ma 700 złotych niedopłaty, to znaczy, że będzie musiała drugie tyle zapłacić w kolejne pół roku. Chyba że zacznie myć się w zimnej wodzie – zauważa gorzko.
Dodaje, że w sąsiedniej spółdzielni, koszt podgrzania metra wody wynosił wcześniej ponad 35 złotych. Wzrósł do ponad 50. W innych sąsiednich spółdzielniach jest niewiele taniej.
Jej spółdzielnia tłumaczy, że nie ma wpływu na podwyżki i na podgrzewaniu wody nie zarabia ani grosza. A ceny wzrosły z dwóch powodów. Pierwszym jest aktualizacja cenników, na którą wspólnota nie ma sposobu. Ceny poszły w górę o ok. 40 procent.
Na dodatek wróciła pierwotna stawka VAT, czyli 23 proc. Wcześniej była obniżona do 5 procent. Finał jest taki, że cena podgrzania metra sześciennego wody wzrosła w tej konkretnej spółdzielni o 64 procent.
Na lokalnych forach zagotowało się od komentarzy. Mieszkańcy przerzucają się wysokością kwot, jakie muszą dopłacić do czynszu. I żalem, bo kto mógł przewidzieć, że przyjdzie mu dopłacić 500 czy 1000 złotych.
Mieszkańcy Bielan są i tak w relatywnie niezłej sytuacji. W innych miastach stawki potrafią być jeszcze wyższe – nawet 60-70 zł za podgrzanie metra wody. Wszystko zależy jednak od rozliczeń z firmami dostarczającymi ciepło i skomplikowanych algorytmów.
W lepszej sytuacji są mieszkańcy dużych osiedli i bloków. Oni zużywają dużo wody, więc stawki za podgrzanie są niższe. Po prostu efektywniej można wykorzystać dostarczone do bloku ciepło.
Wpływ na opłaty ma też jakość instalacji wodnej. Nowocześniejsza i prosta oznacza mniejsze straty ciepła, a więc i niższą cenę za podgrzanie metra sześciennego.
Mieszkańcy boją się jeszcze jednego. Zimy. Bo ona oznacza włączenie centralnego ogrzewania, które również będzie rozliczane według nowych stawek, co może oznaczać rachunki wyższe o ponad połowę. Nadzieją na w miarę rozsądne opłaty jest jedynie... ciepła zima.
Ostatnia była dla nas w miarę łaskawa. Jeśli i tym razem mróz nie przyciśnie, mieszkańcom bloków być może uda się wyjść z niej z jedynie kilkusetzłotowymi dopłatami.
Może się jednak skończyć, jak na w styczniu 2023 roku. Wcześniej w INNPoland opisywaliśmy inne rachunki grozy za ogrzewanie, które przychodziły do odbiorców z początkiem roku.
Wtedy jeden z czytelników przesłał dziennikowi "Fakt" swoją prognozę. "To są podwyżki rzędu 100 i 200 proc. w skali roku. Ludzie tego nie wytrzymują. Płacili po 400 zł za mieszkanie, a dostają podwyżki na 1000 albo 1200 zł miesięcznie".