Mateusz Morawiecki pochwalił się zdjęciem córki, która 4 września rozpoczęła kolejny rok nauki. Fotografia to najlepszy dowód na to, w jak bardzo złym stanie znajduje się państwowy system oświaty. W końcu sam szef rządu posyła dziecko do prywatnej szkoły.
Reklama.
Reklama.
Córce premiera życzymy samych sukcesów w nauce i jak najlepszych wspomnień ze szkoły.
O niej tyle. Ten tekst nie będzie dotyczył dziecka Mateusza Morawieckiego. Chodzi nam natomiast o pokazanie stosunku rządu do systemu publicznej oświaty, który miał mieć w swojej opiece. Wygląda jednak na to, że nawet Rada Ministrów w publiczną edukację nie wierzy. Bo gdyby wierzyła, być może premier posłałby swoją córkę do państwowej placówki.
Ile kosztuje szkoła córki Morawieckiego?
Tymczasem posłał ją do szkoły prywatnej. A dokładniej do Szkoły Sióstr Nazaretanek w Warszawie. Jak czytamy na stronie internetowej Szkoły, rok edukacji w tamtejszej podstawówce kosztuje 13 tys. złotych – w klasach I-VI – oraz 14 tys. złotych – w klasach VII-VIII. Jak łatwo policzyć okres edukacji w placówce prowadzonej przez Nazaretanki to wydatek rzędu 106 tys. złotych.
Do tego trzeba jeszcze doliczyć jednorazowe wpisowe (1200 złotych) oraz niesprecyzowane wydatki na szkolne obiady, kursy językowe, wycieczki, itd. Tanio nie jest.
Czytaj także:
Protest nauczycieli
W tym samym czasie, kiedy premier-ojciec Mateusz Morawiecki decyduje się dokładać pieniądze do prywatnego systemu oświaty, nauczyciele szkół publicznych po raz wtóry walczą o polepszenie swojego bytu.
W piątek 1 września pikietowali u drzwi Ministerstwa Edukacji i Nauki. Szef resortu minister Przemysław Czarnek nawet do nich nie wyszedł. Nauczyciele protestowali, ponieważ:
mamy rekordowo wysoką inflację i rekordowo niskie pensje – 3690 zł brutto dla początkującego nauczyciela;
państwo nie ceni nauczycieli. Dosłownie. Dzisiaj pensja początkującego jest tylko o 90 zł wyższa od płacy minimalnej;
kształcą kadry, które przyczyniają się do rozwoju kraju, tymczasem uczelniom grozi zapaść kadrowa, bo niskie wynagrodzenia (5 zł powyżej minimalnej krajowej) nie przyciągają młodych zdolnych ludzi do pracy w zawodzie naukowca;
pogarszają się warunki nauki i pracy w oświacie, na polskich uczelniach i w placówkach badawczych;
brakuje nauczycieli, a będzie gorzej, bo starzeje się obecna kadra;
mają dość złych reform i ich skutków;
zależy im na naszych uczniach i uczennicach oraz studentach i studentkach i wiemy, że edukacja jest najważniejsza, bo dzięki niej zmienia się świat;
chcą edukacji na miarę XXI, a nie XIX wieku z odchudzoną podstawą programową, 20-osobowymi klasami i wsparciem specjalistów;
chcą edukacji dobrze i racjonalnie finansowanej, w tym realnej poprawy sytuacji materialnej nauczycieli i pracowników, edukacji z profesjonalną i dowartościowaną kadrą;
chcą edukacji ukierunkowanej na kluczowe kompetencje, a nie szczegółowe wiadomości, edukacji opartej na autonomii i samodzielności szkół, a nie centralnie sterowanej, edukacji równych szans;
rządy, które pozwalają na pauperyzację nauczycielek i nauczycieli oraz obniżanie ich społecznego i zawodowego prestiżu, w bezpośredni sposób narażają na niebezpieczeństwo przyszłość swoich narodów.
Co na to rząd?
Rząd w osobie ministra edukacji traktuje nauczycieli z buta.
– Niech ZNP się lepiej zajmie handlem whisky niż rzeczywistością nauczycielską, ponieważ gdyby nie było ZNP w Polsce, to sytuacja nauczycieli byłaby dużo lepsza, bo ZNP nie reagowało na złą sytuację nauczycieli – stwierdził Przemysław Czarnek.
A premier?
Mateusz Morawiecki w pierwszy dzień roku szkolnego wysyła nauczycielom z państwówek jasny sygnał – moja córka do waszej szkoły nie chodzi, wykształci się gdzieś indziej.
Zresztą problemy publicznej oświaty to nie jest rzecz, w której można liczyć na pomoc premiera. W końcu to znacznie więcej niż pomoc z matematyką i HiT-em.
Jestem redaktorem prowadzącym INNPoland.pl. Pracowałem m.in. dla Vice, newonce, naTemat i Next.gazeta.pl. W INN piszę swoje "rakoszyzmy". Prywatnie tworzę własne "Walden" w nadwarciańskim zaciszu. Poza tym co jakiś czas studiuję coś nowego.