Złoty polski nie jest walutą przesadnie starą. Daleko mu do funta brytyjskiego (powstałego w XII wieku) czy rubla albo forinta (z XIII wieku). Powstał dopiero w 1924 roku, a jego akuszerem był Władysław Grabski. Człowiek, który dokonał rzeczy prawie niemożliwej: wyciągnął II Rzeczpospolitą z potężnego kryzysu.
Zahamował hiperinflację, stworzył nowy bank centralny, no i nową walutę. Aby uświadomić sobie, z czym mierzył się Grabski, przypomnijmy tylko, że w 1923 roku marcowa inflacja wyniosła 50 proc., w październiku dobiła do 360 procent.
Złoty wprowadzony został do obiegu 29 kwietnia 1924 roku w wyniku reformy pieniężnej przeprowadzonej przez ministra finansów Władysława Grabskiego. Za kilka miesięcy będzie miał setne urodziny.
Ponurym dowcipem jest więc fakt, że dziś nagrody im. Grabskiego rozdaje NBP pod wodzą Adama Glapińskiego. Człowieka, który na polityczne zamówienie manipuluje kursem złotego i od czapy żongluje wysokością stóp procentowych. Faceta, który przy 10-procentowej inflacji z dziecięcą naiwnością ogłasza, że mamy radosny dzień, inflacja się skończyła, a ceny nie rosną.
Pewnie dobrze wiecie, że kilka dni temu Rada Polityki Pieniężnej obniżyła wysokość stóp procentowych a nasz waluta, polski złoty, zaczęła gwałtownie tracić na wartości. Co to oznacza? Za euro czy dolara musimy płacić coraz więcej. Jest to bezpośrednie pokłosie faktu, że w polskich finansach grasuje Adam Glapiński ze swoją szajką. Nie brakuje teorii, że Glapiński celowo obniżył wartość złotego. Dlaczego? Bo mógł. No i w ten sposób pomógł rządowi oraz sobie.
W skład Rady Polityki Pieniężnej wchodzą Przewodniczący Rady, którym jest Prezes NBP oraz 9 członków, powoływanych w równej liczbie przez: Prezydenta RP, Sejm RP i Senat RP. Oznacza to, że 7 z 10 członków jest powiązanych z obozem władzy. Sześcioro z nich posłusznie wykonuje polecenia siódmego – Adama Glapińskiego.
Efekt jest taki, że RPP znacznie obniżyła wysokość stóp procentowych. To (pozornie) dobrze dla kredytobiorców. W Polsce ok. 4 mln ludzi ma kredyt hipoteczny, mamy aktywnych ok. 2,5 mln umów. Prawie 5 mln osób ma kredyt gotówkowy. Wysokość ich rat spadnie. Jest się z czego cieszyć? Nie, bo zapłacimy w inny sposób.
Jednocześnie znów w górę pójdzie inflacja. Ekonomiści praktycznie nie mają co do tego wątpliwości. Ilość pieniądza na rynku wzrośnie, do tego spadają nam wskaźniki makroekonomiczne. Mamy recesję: w Polsce produkuje się i sprzedaje coraz mniej.
Politycy PiS jak zaklęci powtarzają, że mamy przecież 30 proc. wzrostu gospodarczego. To prawda, ale mówimy o wzroście historycznym. To było, tego już nie ma. Gospodarka jest jak bokser: tak dobry, jak jego ostatnia walka. Nasza nie jest na deskach, ale się chwieje.
Na deskach leży za to nasza waluta, narodowa duma. Prezes Glapiński, który tak wiele mówi o jej obronie, kładąc sobie rękę na sercu i mając w oczach łzy wzruszenia, bez wahania podpisał wyrok na złotego. Po ogłoszeniu decyzji RPP wartość złotego zaczęła spadać, tąpnięcie nastąpiło też na giełdzie.
Wszystko, za co płacimy w dolarach albo w euro po prostu musi zdrożeć. Nie ma innej możliwości. A za waluty kupujemy na przykład paliwa, prąd z zagranicy. Akurat jeśli chodzi o paliwa, to prezes Obajtek dosłownie staje na rzęsach, żebyśmy nie zobaczyli podwyżek na stacjach.
I my ich nie widzimy, ale widzą je firmy transportowe. Orlen zaniża ceny paliw, przy okazji zabijając import. No bo kto kupi paliwo droższe, niż na Orlenie? Efekt jest taki, że dla dużych odbiorców (na przykład firm transportowych) paliw albo brakuje, albo są piekielnie drogie. Transport musi więc drożeć i drożeje. A jak drożeje transport, to drożeje wszystko.
A co z prądem? Nie tak dawno Polska była eksporterem energii. Węgiel, na którym oparty jest nasz system energetyczny, był tańszy niż na przykład gaz. Ale to się zmienia i nikt już nie chce kupować prądu z polskiego węgla. A nawet gdyby chciał, to i tak węgla wydobywamy coraz mniej (chociaż Jacek Sasin obiecywał coś odwrotnego). W końcu musimy kupować coraz więcej prądu za granicą. Prądu za euro, które drożeje.
No i jest inflacja, która spada w tempie homeopatycznym. Przez ostatnie 2 lata mieliśmy jeden z najwyższych wskaźników w Europie, ale w kilku krajach było gorzej. Teraz gorzej jest tylko na Węgrzech, które są poza jakąkolwiek konkurencją. Ba, one są jedną nogą poza UE. My dopiero wystawiliśmy stopę.
Wiecie jakim cudem? Bo wysoka inflacja, którą sztucznie podtrzymuje Adam Glapiński, oznacza wyższe wpływy do budżetu. Zarabia na niej również NBP, który na początku przyszłego roku pochwali się kolejną gigantyczną wpłatą do budżetu. W skrócie działa to tak: przez inflację wydajemy coraz więcej pieniędzy. De facto płacimy więc coraz większe podatki (w ujęciu kwotowym).
Rzeka pieniędzy płynie do budżetu szerokim strumieniem, przez co rząd może się pochwalić stosunkowo niskim deficytem budżetowym. Ile razy w ciągu ostatnich 2-3 lat widzieliście nagłówki "Rekordowe wpływy do budżetu"?
Ludzie, to są wasze pieniądze! Budżet nie rodzi pieniędzy, one tam trafiają dzięki podatkom. I większości z nich nie płacą jakieś mityczne korporacje, tylko 38 milionów Polaków.
Rodzi się jeszcze pytanie: dlaczego? Dlaczego RPP i NBP tylko udają, że walczą z inflacją? Glapiński wiele razy powtarzał, że nie chce zarżnąć gospodarki i doprowadzić do bezrobocia. Ok, problem jest jednak taki, że rośnie zadłużenie naszego kraju, jego budżet jest absolutną fikcją, bo rząd zadłuża się i wydaje coraz więcej pieniędzy poza nim.
Oczywiście sytuacja złotego jest nieporównywalnie lepsza, niż 100 lat temu. Jest walutą stabilniejszą, okrzepłą. Ale i tak trochę wstyd, że świeczki na torcie urodzinowym będzie mu zdmuchiwał Adam Glapiński, który wcześniej wielokrotnie zapewniał o swojej wierności dla polskiego pieniądza, a jednocześnie wbijał mu nóż w plecy i dosypywał arszeniku do herbaty.