Nie kupuj na chińskich platformach – mówią polscy (i europejscy) przedsiębiorcy oraz handlowcy. Tako rzeką również rządy i specjaliści. Ja zgrzeszyłem. Kupiłem, przy okazji dowiadując się, że oni grzeszą o wiele bardziej: chciwością i kłamstwem. Co mnie obchodzi gospodarka, skoro mam po prostu taniej?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Było to tak: wytworzyła się u mnie potrzeba zakupowa i zapragnąłem nabyć kilka pierdółek. Tym mianem określam niedrogie produkty, które chciałbym mieć, ale nie są mi one potrzebne do życia. Taka zachcianka, która może mi się do czegoś przydać i wywoła uśmiech.
W następnym kroku zapragnąłem tę potrzebę zakupową zrealizować. W tym celu przejrzałem kilka stron internetowych, oczywiście najpierw zajrzałem na Allegro. Okazało się, że za tę pierdółkę musiałbym zapłacić od 80 do 110 złotych. Sporo, pomyślałem, jak na pierdółkę.
Stwierdziłem, że odpuszczę, ale wzrok mój trafił na reklamę jednej z chińskich platform zakupowych. Tej, co wszyscy mówią, żeby na niej nie kupować.
No i nagle okazało się, że to samo, co na Allegro za 80 złotych, mogę kupić za sumę rzędu 7-10 zł. Owszem, nie będzie tego w paczkomacie jutro, bo przyjdzie za jakieś 10 dni. A może dwa tygodnie. Ale mogę to kupić i Chińczycy przyślą mi to za darmo, do tego samego paczkomatu.
Zachęcamy do subskrybowania kanału INN:Poland na YouTube. Twoje ulubione programy "Rozmowa tygodnia", "Po ludzku o ekonomii" i "Koszyka Bagińskiego" możesz oglądać TUTAJ.
Przejrzałem przy okazji kilka innych produktów typu "pierdółka". I na ogół okazywało się, że mogę dokładnie to samo kupić na chińskiej stronie za kilka, kilkanaście razy niższą cenę niż w polskich sklepach internetowych. W wielu przypadkach nawet zdjęcia są te same! Sprawdzałem szczegóły, parametry – wszystko identyczne.
Nawet kot na zdjęciu jest ten sam...
Mój synek ma na przykład grę, do której potrzebny jest "wibrujący karaluch", czyli elektroniczny gadżecik, który porusza się po labiryncie. Oryginalny wyzionął ducha, poszukałem więc alternatywy. Podobne są sprzedawane jako "zabawka dla kota".
W jakimś sklepie internetowym takie cudeńko kosztuje 39,95 zł. Na Allegro trzeba zapłacić 48,99 za dwie sztuki. Na chińskiej platformie zaś żądają... 8,88 zł.
Nawet bym kupił, ale ciągle przekierowuje mnie na ruską stronę tego serwisu i proponuje dostawę do Moskwy. Sorki, nie.
Ale na innej chińskiej platformie te elektroniczne robaczki też są poniżej 10 złotych. A da się też znaleźć pakiet 7 sztuk z przesyłką za 50 zł łącznie. Czyli za tyle samo, ile polski sprzedawca żąda za 2 sztuki.
Mój portfel kontra problemy świata
Jaki więc mam interes we wspieraniu tej części polskiego handlu, która kupuje produkty w Chinach, a następnie wpuszcza do sprzedaży w kraju, po pomnożeniu ceny? Jedyna różnica na niekorzyść dla mnie jest taka, że będę musiał dłużej poczekać. Ale przy "pierdółkach" czas nie gra żadnego znaczenia.
Najśmieszniejsze jest to, że upadają tu też kolejne możliwe argumenty. Na przykład ten ekologiczny. Przecież nie ma znaczenia, czy kupię od sprzedawcy chińskiego, czy polskiego. To i tak musi przyjechać z Azji.
Masz propozycję tematu? Chcesz opowiedzieć ciekawą historię? Odezwij się do nas na kontakt@innpoland.pl
Czy nie dam zarobić Polakowi? Kupując bezpośrednio w Chinach, nie dam. No ale dlaczego miałbym dać, skoro ja mam dbać o swoje pieniądze, a nie jakiegoś handlarza? Ten argument do mnie nie trafia, sorki.
Jeśli mam być szczery, faktycznie wolałbym kupić rzecz od polskiego producenta niż chińskiego. I tu kilka czy kilkanaście złotych nie byłoby dla mnie przeszkodą. Ale mówimy o czymś, co jest produkowane w Chinach, a nie w Polsce.
Komu dam zarobić?
Tu zaczynają się schody. Bo przecież takie platformy, jak zalewające nas reklamami TEMU, raczej nie zarabiają na sprzedawaniu milionów ton różnych pierdółek. To się nie może opłacać, sama przesyłka jest droższa, niż cena, jaką trzeba zapłacić za niejeden produkt. Ktoś do tego dopłaca. Pytanie: czy powinienem mieć z tym problem?
Być może nie, w końcu to Chińczycy dokładają do interesu. Z drugiej jednak strony nie robią tego charytatywnie, bo wykańczają różne firmy produkujące w Europie i innych krajach.
Nie można mieć też wątpliwości, że korzystają z niewolniczej pracy, że to naprawdę robią "małe chińskie rączki" w urągających przyzwoitości warunkach. Być może to jednak powinien być dla mnie – jako klienta – problem.
Muszę też pamiętać, że w pewien sposób płacę swoimi danymi. Chińska platforma ma teraz mój adres poczty elektronicznej, numer telefonu, ma mojego maila. Bardziej wrażliwych danych nie ma, bo płatności można realizować w sposób niedający im numeru karty czy konta. Wystarczy użyć BLIK-a albo choćby jednorazowej wirtualnej karty np. Revolut.
Z drugiej strony chiński rząd ma już moje odciski palców, które pobrano mi kiedyś na granicy, więc adres nie jest moim największym zmartwieniem. W sumie adres też można podać fałszywy, jeśli się zamawia do paczkomatu. Chyba, pewności nie mam i nie chcę dywagować na ten temat.
Reasumując: zdaję sobie sprawę, że robienie zakupów na chińskich platformach jest złe dla Europy i Polski. Ale jeśli mam do wyboru dokładnie to samo za cenę kilka razy niższą, nie zamierzam się zastanawiać, jak bardzo osłabiam gospodarkę. Po prostu kupuję. Ta sprawa pokazuje też niesamowitą inercję europejskich władz, które od lat nie potrafią sobie poradzić z problemem. Czas mija, pieniądze lecą.