O alarmującym trendzie informowała agencja Bloomberg. Montując klipy z nieistniejących podcastów, wynajęci aktorzy, jak i oszuści działają jako ambasadorzy marek. Zarabiają na tym nawet kilkanaście tysięcy dolarów. Z nowoczesną technologią, jak sztuczna inteligencja, jest to tańsze niż spot w prawdziwym podcaście.
Jak informuje amerykański Bloomberg, kreacja sfałszowanego programu jest tańsza niż wykupienie spotu reklamowego w znanym show. Nagranie pokazujące rozmówcę w profesjonalnym materiale działa z kolei prestiżowo, dodając wiarygodności osobie i brandowi, jaki reprezentuje.
W Stanach Zjednoczonych utworzył się wokół nich swoisty rynek. Są również przypadki oszustów jak Vince Sant, trener fitness, który promował siebie nieistniejącym nagraniem, jak bierze udział w popularnym podcaście Joe Rogana.
Inni korzystają z pomocy AI i wynajętych aktorów. Tworzone są fragmenty filmów ze scenografią przypominającą programy uznanych twórców, a materiał reżyserowany jest, by wyglądać na rozmowę z ekspertem. W którymś momencie aktor zaczyna mimochodem opowiadać o reklamowanym produkcie i jego zaletach.
Siła reklamowa podcastów leży w pokazywaniu ekspertów i osób "takich jak ja". Wedle badania "Barometru Edelmana", sprawdzającego zaufanie konsumentów do marek, dla 64 proc. ważne jest zdanie eksperta, a dla 60 proc. osób żyjących podobnie jak oni. To samo źródło podaje, że 58 proc. konsumentów najbardziej obawia się dezinformacji.
Niektórzy aktorzy bez skrupułów opowiadają o swoim przedsięwzięciu, traktując je jako forma zarabiania na personalizowanej reklamie.
Jeden z nich, znany jako MJ Wolfe, na łamach Bloomberga opowiada, że zarabia nawet kilkanaście tysięcy dolarów miesięcznie na swojej działalności. Tłumaczy, że: "nie próbuje niczego sugerować odbiorcom, ale generuje większy autorytet marce". Za minutę takiej reklamy otrzymuje 195 dolarów (ok. 785 zł). Miesięcznie są to sumy z rzędu 9 tys. do 16 tys. dolarów. Usługę nazywa się UGC (user-generated content) podcast video, czyli film podcastowy nagrany przez użytkownika.
Co jest w ofercie MJ Wolfe?
Dla niego takie klipy to dodawanie blasku tanim sposobem. Nie trzeba pracować nad całym podcastem, nie trzeba płacić za udział w jednym z istniejących, a klient może z nagraniem robić, co chce na dowolnej platformie. MJ Wolfe nie chce jednak żyć z tworzenia takich materiałów i planuje zostać profesjonalnym aktorem. UGC są dla niego tymczasowym źródeł zarobku.
– Prywatnie gardzę mediami społecznościowymi – zdradza Bloombergowi.
W materiale wypowiada się również inny twórca reklamowy, Jacob Steven. Nie oferuje wyłącznie materiałów UGC, ale informuje, że marki same się ich domagają. Oto przykładowa oferta pracy dla aktorki:
"Zagraj gościa w inscenizowanym podcaście, w którym omawiane są kwestie zdrowia mężczyzn. Musisz czuć się swobodnie w rozmowie na temat problemów zdrowotnych mężczyzn, takich jak zaburzenia erekcji czy utrata włosów, a także odnosić się do partnera jako klienta, jeśli zajdzie taka potrzeba."
Zdaniem Katarzyny Bobińskej-Mareckiej, Marketing Manager w ZnajdźReklamę.pl, takie działania długofalowo ugodzą w reputację marki.
– Oczywiście marki współpracują choćby z influencerami, którzy promują produkty. Ich recenzje zwykle są nacechowane pozytywnie, ale i oni wskazują jakieś wady. Gdy marka jednak sama wymyśla scenariusz i korzysta z usług aktora, a do tego użyje go w sposób ukrywający zamiar reklamy i przesadzi w autozachwycie, może przynieść to odmienny od założonego skutek. Włącznie z osłabieniem pozycji marki na rynku – komentuje ekspertka.
Specjalistka ze ZnajdźReklamę.pl uważa, że tworzenie fałszywych podcastów narusza bezpośrednio zasady regulowane w Polsce przez Kodeks Etyki Reklamy. To m.in. zakaz wprowadzania w błąd, przekazywanie fałszywych informacji czy nadużywanie zaufania odbiorcy, jego braku doświadczenia czy wiedzy. Nie jest wykluczone, że w naszym kraju pojawią się naśladowcy trendu z zachodu.
– Rozpowszechnianie dezinformacji w dobie narzędzi AI jest łatwiejsze niż kiedykolwiek wcześniej. Jednak zacieranie granic między faktami a fikcją, to nic innego jak wprowadzanie konsumentów w błąd. Czym innym jest pewna przesada w marketingu mająca na celu uwypuklenie zalet naszego produktu, a czym inny zwykłe kłamstwo i "uwiarygadnianie się" poprzez fałszywą treść – mówi Katarzyna Bobińska-Marecka.
Mieliśmy już w Polsce podobne przykłady, jeszcze nim pojawiły się technologie umożliwiające łatwy montaż nagrań czy tworzenie deepfake. Ponad dziesięć lat temu wyemitowano pierwsze spoty reklamowe z Włodzimierzem Zientarskim, dla wielu widzów to legenda polskiej motoryzacji i ekspert. Jedna z marek wykorzystała ten fakt, tworząc reklamy imitująca program motoryzacyjny.
Imitacja magazynu informacyjnego już wtedy wzburzyła ekspertów i środowisko reklamowe. Wiesław Podkański, ówczesny prezes Izby Wydawców Prasy, komentował, że "Spot w formie "Auto Magazynu", czyli wymyślonego programu informacyjnego, jest niezgody z Kodeksem Etyki Reklamy bez względu na to, kto w nim występuje" i zapowiadał złożenie skargi do Rady Reklamy. Efekt? Spoty z Zientarskim publikowane są do dziś w formie "wywiadu z ekspertem", choć sama reklama jest lepiej oznaczona.
Ekspert ZnajdźReklamę.pl podaje nam jeszcze przykład polskiego youtubera, Łukasza Jakóbiaka. W tym przypadku jego karierę zatrzymała - jak sam to określił - wizualizacja marzenia. Jakóbiak był znanym youtuberem, jednym z pierwszych, którzy przebili się do masowej świadomości.
W 2012 r. zaczął prowadzić program "20m2 Łukasza", do którego zapraszał celebrytów i przeprowadzał z nimi wywiady. Pięć lat po udanym debiucie Jakóbiak niespodziewanie ogłosił, że spotka się ze swoją idolką, amerykańską prezenterką Ellen DeGeneres. W wywiadach powtarzał, że wkrótce leci do USA.
Szybko się okazało, że spotkanie było jedną wielką mistyfikacją, a youtuber musiał zmierzyć się z falą krytyki. Internet nie wybaczył i Jakóbiak zakończył nadawanie na swoim kanale, stając się znany jako "youtuber, który zniszczył swoją karierę jednym filmem."
O zarobkach influencerów pisaliśmy przy okazji afery Pandora Gate (w której przypadku nie chodziło o oszustwa, a o pedofilię). Okazuje się, że to właśnie YouTube gwarantuje najlepsze zarobki. Jak podaje "Fakt", prawie 44 proc. ankietowanych zarabia na swoich kanałach ponad 10 tys. zł miesięcznie. Więcej o tym przeczytacie na INNPoland.
Czytaj także: https://innpoland.pl/199486,ile-zarbiaja-youtuberzy-nie-milkna-echa-po-aferze-pandora-gate