INNPoland_avatar

Teoria martwego internetu. Kiedyś można było się z niej śmiać, dziś... może powinniśmy się już bać?

Sebastian Luc-Lepianka

16 sierpnia 2024, 18:47 · 4 minuty czytania
Teoria martwego internetu (the dead internet theory) zakłada, że sieć jest już przejęta przez sztuczną inteligencję lub boty stopniowo nas z niej wypierają. Zaczęła się jako miejska legenda, ale z biegiem lat staje się coraz bardziej realna. Wymyślone na jej potrzeby rzeczy już się dzieją.


Teoria martwego internetu. Kiedyś można było się z niej śmiać, dziś... może powinniśmy się już bać?

Sebastian Luc-Lepianka
16 sierpnia 2024, 18:47 • 1 minuta czytania
Teoria martwego internetu (the dead internet theory) zakłada, że sieć jest już przejęta przez sztuczną inteligencję lub boty stopniowo nas z niej wypierają. Zaczęła się jako miejska legenda, ale z biegiem lat staje się coraz bardziej realna. Wymyślone na jej potrzeby rzeczy już się dzieją.
Teoria martwego internetu - miejska legenda czy realny scenariusz? Fot. wygenerowane z DALL-E 3
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Kontrowersyjna "the dead internet theory" (DIT), czyli teoria martwego internetu, zyskała sporo rozgłosu w ostatnich latach. Jest warta przedyskutowania, gdy widzimy, jak wiele zmian zachodzi w znajomej nam cyberprzestrzeni, wraz z rewolucją wprowadzoną przez sztuczną inteligencję. To już nie tyle kolejna śmieszna rzecz stworzona przez foliarzy, a potencjalne ostrzeżenie przed tym, co może nas czekać za kilka dekad.


Czym jest teoria martwego internetu?

W telegraficznym skrócie DIT zakłada, że w sieci jest coraz mniej żywych użytkowników. W epoce sztucznej inteligencji strony internetowe i media społecznościowe prowadzą maszyny. Bezmyślnie generują fake newsy i przynęty, które mają generować odsłony albo napędzać działanie oszustów. Z tym że im też odpowiadają boty – tworzy się sztuczny ruch, głównie między maszynami a maszynami. 

Maszyny "rozmawiają" same ze sobą, bez końca generując zaśmiecające treści. Nie tylko tworzą fałszywe profile, ale też kradną dane ludzi i ich tożsamości. Dzięki zaawansowanemu nauczaniu maszynowemu mogą udawać w korespondencji naszych znajomych, czy nawet tworzyć koła zainteresowań, gdzie pechowy człowiek może nawet nie zauważyć, że otaczają go bezduszne boty.

To oczywiście przesadzony scenariusz, rodem z Czarnego Lustra. Sama nazwa teorii powstała dekadę temu gdzieś na forum 4chan, w trakcie rozważań o wpływie technologii na życie. I zaczęła krążyć jako miejska legenda.

Problem w tym, że rzeczywistość, zamiast potraktować takie pomysły jako ostrzeżenie, odczytuje to, jak instrukcję obsługi. Fikcja staje się niepokojąco bliska prawdzie, a sieć, którą znaliśmy, umiera.

Dowody widzimy

Spójrzmy na polski Internet. Natykamy się przecież na fałszywe reklamy, na których celebryci zachęcają do ryzykownych inwestycji. Pisaliśmy sporo o walce szefa InPostu, Rafała Brzoski, z oszustami na Meta. Inną postacią na celowniku jest popularny youtuber Budda. Oszuści wykorzystujący jego wizerunek oferują "darmowe telefony" albo "niebotyczne zyski". I pewnie będą to robić jeszcze długo po jego odejściu z sieci.

A gdzieś w tle armia botów promuje rządowy program

Za tym wszystkim nadal stoją ludzie, ale nietrudno sobie wyobrazić, że AI może wyręczać internautów od nabijania kliknięć i manipulowania opinią publiczną. Mieliśmy farmy trolli wpływające na wybory, teraz mamy profile generowane przez maszynowe mózgi. Na życzenie zaatakują osoby o wybranych poglądach politycznych i wdadzą się w zjadliwą dyskusję.

A boty działają również w mniejszej skali i nie tylko w celach propagandowych. Ze względu na zainteresowania ekologiczne, czasem trafiam na bardzo kuriozalne posty o afrykańskich dzieciach tworzących komputery, zabawki i samochody ze śmieci, często butelek. Tajemniczym sposobem wszystkie te zdjęcia są z tej samej perspektywy, w identycznym świetle... Wiadomo, ściema wygenerowana przez AI, ale bywa powielana na social mediach w tysiącach odsłon. 

Tylko przez kogo, naiwnych ludzi czy kolejne boty? Jest spora szansa, że to drugie, patrząc po jakości odpowiedzi pod takimi postami.

To i tak nic, w porównaniu do treści religijnych – na początku wakacji na Facebooku był wysyp krewetek, ale nie byle jakich, bo z wizerunkiem Jezusa, rzekomo stworzonych przez religijnych, ludzkich artystów. Trochę jak inwazja billboardów fundacji Kornice, ale z udziałem morskiej fauny. Pod każdym zdjęciem było sporo szumu, również wywołanego przez maszyny.

Po co robić takie rzeczy? Dla klików, dla ruchu, dla zarobków z reklam. Z punktu widzenia AI maszyna mogła wybrać taką treść, bo tak algorytm podyktował, że nabije najwięcej lajków. Praktyki biznesowe, jakie prowadzi np. Meta, pozwalają na tego typu syf, póki regulamin nie jest łamany bardzo widocznie. Niestety czy posty sieją dezinformacje, to już okazuje się sprawą drugorzędną. A jak dowiadujemy się od samej firmy, przestępcy mają sposób, by obchodzić zabezpieczenia.

10 000 kont botów

W 2018 r. w badaniu przeanalizowano 14 milionów tweetów w ciągu dziesięciu miesięcy w latach 2016 i 2017. Wykazano, że boty w mediach społecznościowych były znacząco zaangażowane w rozpowszechnianie artykułów z niewiarygodnych źródeł. Konta z dużą liczbą obserwujących legitymizowały dezinformację, prowadząc prawdziwych użytkowników do wiary w treści publikowane przez boty, angażowania się w nie i udostępniania ich dalej.

Później robi się gorzej, bo przecież ciągle jesteśmy pod ostrzałem prorosyjskich kampanii dezinformacyjnych. Tylko na X, w kampanii wykorzystano ponad 10 000 kont botów, aby szybko opublikować dziesiątki tysięcy wiadomości zawierających treści prokremlowskie, przypisywane amerykańskim i europejskim osobistościom, które rzekomo wspierały toczącą się wojnę z Ukrainą.

Wedle niektórych raportów, połowa całego ruchu internetowego w 2022 roku była generowana przez maszyny, dzięki wejściu na rynek ChatGPT i kolejnych chatbotów.

Czy grozi nam zagłada internetu?

Oczywiście, potrzeba by iście apokaliptycznych rozmiarów wysypu zombie-botów, aby całkiem przegonić organicznych użytkowników z sieci. Kiedyś brzmiało to zabawnie, ale z miesiąca na miesiąc, mniej mi się chce z tego śmiać.

Teoria martwego internetu nie jest też wcale nowym wynalazkiem. Kiedy na świat przyszły pierwsze wirusy internetowe, pisarze sci-fi i progności zastanawiali się, czy skala zagrożenia nie urośnie do tego stopnia, że będzie trzeba porzucić starą sieć i postawić nową.

Jak to może wyglądać?

Gdyby teoria się sprawdziła, internet stałby się toksycznym ekosystemem dla ludzi. Gdybyśmy zabrali wszystkie nasze zabawki do Internetu 2.0, w tym korporacyjne strony i ich zabezpieczenia (umówmy się – nie będą wspierać czegoś, co nie przynosi już zysków), zostawilibyśmy po sobie przestrzeń, z którą najmniejszy kontakt kończyłby się atakiem na nasze dane i systemy. A jeśli mamy szczęście, to tylko górą spamu.

Nowa sieć... działałaby jak stara. Pewnie dostalibyśmy nowy styl w przeglądarkach, aby podkreślić nowość tego rozwiązania, zachęcić nas do przesiadki. Pojawiłby się kampanie reklamowe o "zdrowej sieci", znane apki i marki zaczęłyby promować odświeżone designy...

Czy to możliwe? Jeśli choć raz, jako ludzkość, nauczymy się na błędach, to do tego nie dojdzie.

Ale kogo ja oszukuje, prawda?

W teorii można tworzyć warstwę za warstwą sieci, gdy starsze ulegają infekcji. A gdyby bariery między nimi nie były szczelne, to możemy pożegnać się z łącznością, jaką znamy. Taki scenariusz stworzył już w 1999 roku kanadyjski pisarz Peter Watts w "Trylogii Ryfterów".

Drugi tom, "Wir", opisuje tytułową cyberprzestrzeń, którą spotkał taki przykry los. Oczyszczanie jej wymaga zastosowania nowej generacji sztucznej inteligencji opartej na organoidach, a ludzkość dysponuje jedynie pewnymi węzłami bezpiecznej przestrzeni, wciąż narażonymi na fale dezinformacji.

Miejmy nadzieję, że to nas nie czeka – Watts ma jednak niepokojąco dużą skuteczność w swoich wizjach przyszłości.

Czytaj także: https://innpoland.pl/194702,wywiad-z-peterem-wattsem-pisarz-opowiada-o-ai-i-swiadomosci