– Czterodniowy tydzień pracy? W Polsce to nierealne. Chyba że zgodzimy się na niższe wynagrodzenie – przekonuje Karol Madoń z Instytutu Badań Strukturalnych, który sprawdził, czy taka zmiana jest u nas w ogóle możliwa.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Czterodniowy tydzień pracy" jest ostatnio odmieniany przez wszystkie przypadki. Kolejne firmy lub całe państwa – jak Australia, Szkocja, Kanada, Islandia – testują rozwiązania polegające na wydłużeniu weekendu o jeden dzień.
Coraz częściej o tej koncepcji wspomina Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, Ministra Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Twierdzi, że jej resort bada zagadnienie, szukając odpowiedzi na najważniejsze pytania.
Czy czterodniowy tydzień pracy w Polsce może się udać? Postanowił to sprawdzić, bazując na twardych liczbach, Instytut Badań Strukturalnych. Wniosek z badania nie napawa optymizmem.
Marta Zinkiewicz: I jak? Możemy liczyć na wolne piątki?
Karol Madoń: Niestety, naszym zdaniem jest to nierealne. Nie ma szans, żebyśmy zwiększyli swoją wydajność tak bardzo, żeby w cztery dni zrobić tyle, ile dziś robimy w pięć. No, chyba że zgodnie stwierdzimy, żeskracając czas pracy, zaakceptujemy niższe wynagrodzenie.
W Polsce to nierealne, a u innych zadziałało. Dlaczego ciągle słyszmy o tych udanych eksperymentach?
Są udane, ale w firmach. Nie rozszerzymy ich na całą gospodarkę. Głośno było w tym kontekście o japońskiej siedzibie Microsoftu. Tam skrócenie czasu pracy przyniosło pozytywne efekty. Pamiętajmy, że normy pracy w tym kraju rządzą się swoimi prawami. Pracownicy korporacji w Japonii pracują nawet po 12, 14 godzin przez pięć dni w tygodniu. Nawet jak nie mają dużo pracy to i tak zostaną dłużej w biurze i będą robić wszystko, żeby wysłać sygnał swoim przełożonym, że się starają i ciężko pracują. Ale tam ucięto ten luźniejszy czas. Wszyscy wiemy, że długie spotkania często kończą się rozmowami o niczym, dlatego tam zebranie w pracy może trwać maksymalnie 15 minut, a nie godzinę.
Może do Japonii nam daleko, ale Polacy to drugi najbardziej zapracowany naród w UE.
To kolejny mit. Pozornie, potwierdzają to dane z Eurostatu, ale sprawa jest złożona. W Polsce mało kto pracuje na część etatu etatu – 5.7 proc. pracowników wobec średniej unijnej na poziomie 17.8 proc. Ale np. w Niemczech to już 28.7 proc. wszystkich pracowników. Niemiecki system podatkowy jest skonstruowany w taki sposób, że zachęca jednego ze współmałżonków do pracy na część etatu. Dlatego niemal co druga Niemka pracuje w niepełnym wymiarze godzin (47.9 proc.). Gdyby oboje pracowali na cały etat, to płaciliby wyższe podatki.
I stąd ten niższy wskaźnik?
Tak. Kiedy porównamy pracowników pełnoetatowych, to okazuje się, że średni czas pracy w Polsce jest na poziomie średniej UE. Formy elastycznego zatrudnienia nie są u nas powszechne. Z drugiej strony w Polsce mamy jeden z najwyższych odsetków osób samozatrudnionych. 18.7 proc. wobec 10.8 proc. średnio w UE w 2022 roku. Samozatrudnieni pracują przeciętnie znacznie dłużej i tak jest wszędzie, nie tylko w Polsce. A więc samozatrudnieni zawyżają statystyki, a liczba tych, którzy pracują na część etatu, jest niewielka. I stąd taki wynik.
Czytaj także:
To dlaczego u nas wszyscy siedzą na etatach?
Mało kto chce zatrudniać pracowników na część etatu, bo jest to niewygodne i droższe. Wiąże się to z wyższymi kosztami stałymi, np. koniecznością przeprowadzenia dodatkowej rekrutacji, szkoleń wdrożeniowych i BHP, a niekiedy stworzenia i utrzymywania dodatkowych stanowisk pracy. Dochodzą koszty związane z zarządzaniem i komunikacją – podziałem obowiązków, ustalaniem grafiku, biuro księgowe musi naliczać przysługujące dni urlopowe dla kilku osób zamiast jednej... Jednocześnie brakuje np. zachęt podatkowych, które kompensują wspomniane koszty. Dlatego, pracodawcy zwykle preferują zatrudniać na pełen etat. Przekłada się to na umiarkowaną zdolność pracowników do zmniejszania wymiaru godzin.
Ale czy to wszystko nie wskazuje na to, że jednak jesteśmy przepracowani?
Dane na to nie wskazują. Jeżeli weźmiemy pod uwagę formę zatrudnienia, to nie jesteśmy bardziej zapracowani niż inni Europejczycy. Natomiast, jeżeli chcemy poprawić równowagę między życiem zawodowym i prywatnym Polaków, to najważniejsze jest to, żeby każdy mógł pracować zgodnie ze swoimi preferencjami. W pierwszej kolejności interwencje państwa powinny pomagać ograniczyć czas pracy tym osobom, które chciałyby pracować krócej, niż oczekuje tego ich pracodawca. Np. obecnie polskie prawo pozwala wydłużać czas pracy aż do 48 godzin tygodniowo przy wystąpieniu "szczególnych potrzeb pracodawcy". Choć za godziny nadliczbowe pracownikom przysługują specjalne dodatki płacowe, to mogą być oni pozbawieni kontroli nad długością swojego czasu pracy.
Jak to zmienić?
Należy zwiększyć prawa pracowników do odmowy pracy w godzinach nadliczbowych i wzmocnić kompetencje Państwowej Inspekcji Pracy w obszarze kontroli godzin nadliczbowych. Nie mam również przekonania, czy biorąc pod uwagę, że krótszy czas pracy będzie się wiązał z niższym wynagrodzeniem, idea czterodniowego tygodnia pracy jest taka popularna, na jaką się ją kreuje w mediach. W badaniu pokazujemy, że 55 proc. osób, które pracują ponad etat, na przykład 48 godzin tygodniowo, robi to zgodnie z własnymi preferencjami. To najczęściej pracownicy opieki osobistej w ochronie zdrowia. Inne zawody z długimi godzinami pracy to m.in. lekarze, kierowcy i ochroniarze.
Za nadgodziny jest większa wypłata, a to może motywować.
Tak. Należy również pamiętać o tym, że nie w każdym zawodzie możliwy jest wzrost wydajności, który zrównoważyłby skrócenie tygodnia pracy. W tych zawodach krótszy czas pracy bardzo wyraźnie przekłada się na niższe wynagrodzenie. Nie każdy może sobie pozwolić na taką obniżkę.
Czytaj także:
A kto może?
Najłatwiej będzie zwiększyć wydajność w pracach biurowych, np. usprawniając organizację pracy czy implementując nowe technologie, np. związane ze sztuczną inteligencją. Natomiast, musimy pamiętać o tym, że te zawody dotyczą relatywnie niewielkiego odsetka pracowników. Pozostali pracują w zawodach, w których nie jest możliwe zwiększenie wydajności. To fryzjer, lekarz, pielęgniarka, nauczyciel, budowlaniec. Produktem, który dostarcza policjant, jest bezpieczeństwo. Ono nie bierze się stąd, że chodzi szybciej, tylko z tego, że po prostu jest.
Dla nas to więcej wolnego i niższa wypłata. Ale ze strony pracodawcy to dodatkowe zatrudnienie?
Tak, taka gwałtowna obniżka czasu pracy jest też kłopotliwa dla państwa z perspektywy dostarczyciela usług publicznych. Te zawody i tak już teraz borykają się z dużymi niedoborami pracowników. Dla policjantów mamy 108 tys. etatów, z czego zapełnionych są 93 tys. Jeśli państwo chciałoby utrzymać tę samą jakość usług, to musi zatrudnić 25 proc. personelu więcej. W przypadku policjantów deficyt urośnie z 16 do 43 tysięcy. Sytuacja związana z pielęgniarkami jest jeszcze trudniejsza. 60 proc. z nich ma powyżej 50 lat. A więc do 2030 roku ponad połowa pielęgniarek będzie w wieku emerytalnym. Ile będzie chętnych, żeby je zastąpić? Jak szybko uda nam się wykształcić odpowiednio dużo osób? Jest dużo pytań, a rozwiązań brak. Brakuje też kierowców autobusów, maszynistów.
Dziś. A w przyszłości?
To wróżenie z fusów. Dlatego uważam, że zamiast skracać czas pracy dla wszystkich, dajmy ludziom zdecydować. Państwo powinno stworzyć ramy, w których pracownicy mogliby funkcjonować elastyczniej – jeżeli sobie tego życzą.