Ceny paliwa rosną jak szalone, ale wcale nie przez rząd. Prawdziwe powody wielu zaskoczą

Konrad Bagiński
Rząd jest pazerny i zdziera z kierowców – takie opinie da są popularne w Polsce i to niezależnie od tego, kto akurat utrzymuje się przy władzy. Aktualnie ceny paliwa wręcz galopują, a pracownicy stacji nie nadążają ze zmienianiem cyferek na bilbordach. Jeszcze w lutym na najtańszych stacjach płaciliśmy za paliwo 95 nawet niewiele ponad 4,50 zł za litr. Teraz cena paliwa przeskoczyła 5 zł i niedługo osiągnie 5,40 zł. Sprawdźmy, ile jest w tym winy rządu.
Ostatnio tak wysokie ceny paliw mieliśmy w 2014 roku. Odzwyczailiśmy się od widoku cyfry 5 z przodu. Fot. Łukasz Cynalewski / Agencja Gazeta
W 2009 roku na stacjach płaciliśmy niewiele ponad 3 złote za litr paliwa. Dwa lata później jej ceny poszły w górę i to ostro – w 2011 roku przekraczały 5,30 zł za litr.

– Ponad połowa ceny benzyny to podatki. Rząd może je zmniejszyć. Ja obniżyłbym akcyzę, przez co spadłyby ceny benzyny, ale do tego trzeba odwagi i odpowiedzialności – grzmiał wtedy Jarosław Kaczyński. Okazuje się, że to nie takie łatwe, jak twierdził przywódca Prawa i Sprawiedliwości.

Do takich cen, jak obecnie, musimy się niestety przyzwyczaić. Ostatni raz benzyna kosztowała ponad 5 złotych za litr w 2013 – 2014 roku. Wtedy przyczyna była jasna: cena ropy na światowych giełdach przekraczała 100 dolarów za baryłkę (czyli 159 litrów). Dziś ropa też gwałtownie drożeje, ale jej cena dopiero teraz przekroczyła 80 dolarów, w marcu kosztowała ok. 67 dolarów, zaś pół roku temu – około 50 dolarów.


Czemu jest tak drogo, skoro jest tak tanio?
Składa się na to kilka czynników. Pierwszy to wspomniana rosnąca cena ropy na światowych rynkach. Jednak nie powinna ona była spowodować teraz tak gwałtownego wzrostu cen, bo kontrakty na ropę są negocjowane z przynajmniej kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Czy rząd ma na to wpływ? Żadnego.
Płacimy za paliwo średnio o 35 groszy więcej, niż jeszcze miesiąc wcześniejFoto: Sebastian Rzepiel / Agencja Gazeta
Druga sprawa to słaba złotówka. W praktyce oznacza to, że jej wartość w stosunku do dolara spada. Jeśli drożeje dolar, to płacimy drożej za paliwo, bo koncerny płacą za nie w twardej walucie.

Tylko w maju 2018 roku dolar zdrożał o ponad 30 groszy, przebijając pułap 3,60 zł. Niby niewiele, ale skoro dolar podrożał w przybliżeniu o 10 proc., to cena paliwa również podskoczyła o tę wartość. Czy rząd ma na to wpływ? Ma, oczywiście nie stuprocentowy, ale jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że to nie dolar zdrożał, lecz złotówka staniała, częściowa wina jest po stronie rządzących.

Trzeci element wpływający na ceny paliwa to sytuacja na świecie. A ta jest wyjątkowo gorąca. Rosja porozumiała się z OPEC (to głównie kraje arabskie oraz północnoafrykańskie) w sprawie obniżenia produkcji ropy. Będzie jej mniej, więc zdrożeje. Efekty tego już odczuwamy. Dużo bardziej w cenach paliw namieszał Donald Trump, zrywając porozumienie z Iranem. Ten kraj miał ograniczać swoje zapędy nuklearne w zamian za możliwość sprzedawania ropy, której ma pod dostatkiem. Ta umowa legła w gruzach, z rynku znika znaczna ilość surowca, ceny momentalnie idą w górę.

W Syrii ciągle trwa konflikt, który rzutuje na postrzeganie całego Bliskiego Wschodu jako niebezpiecznego miejsca. Ceny ropy idą w górę. Na dodatek trwa potężny kryzys w Wenezueli. Tam paliwa są tanie jak barszcz, ale przy galopującej hiperinflacji cała gospodarka, w tym sektor naftowy, drży w posadach a wydobycie spada. Czy rząd ma na to wpływ? Nie ma. Nawet gdyby prowadził aktywną politykę zagraniczną, niewiele mógłby zmienić.

Na ceny ropy mają wpływ jeszcze inne czynniki, ale są to najpoważniejsze powody, dla których płacimy za paliwo równo o 35 groszy więcej, niż jeszcze miesiąc wcześniej. To jest różnica, którą wyraźnie czuje się w portfelu. Zatankowanie 50-litrowego baku kosztuje o 17,50 zł więcej, niż w kwietniu. Według ekspertów nie będzie nic zaskakującego w tym, że niedługo ceny paliwa podskoczą do 5,30 – 5,40 zł za litr.
Według ekspertów niedługo ceny paliwa podskoczą do 5,30 – 5,40 zł za litr.Foto: 123rf/zdjęcie seryjne
Winą za podwyżki wielu Polaków obarcza rząd. Przyczyną jest pewnie to, że pod wodzą Mateusza Morawieckiego obciążenia podatkowe – wbrew zapowiedziom i żarliwym zapewnieniom – nie spadają, ale rosną. Partia rządząca już po raz drugi przymierza się do wprowadzenia dodatkowej opłaty za paliwo. Podniosłaby ona jego cenę prawdopodobnie o 10 groszy na litrze. Pierwszy projekt upadł pod naciskiem opinii publicznej, teraz nie wiadomo jak będzie.

Co prawda Daniel Obajtek, obecny prezes PKN Orlen zapowiada, że nową opłatę środowiskową weźmie na siebie koncern, a kierowcy jej nie odczują, to mało kto wierzy w te zapewnienia. Ludzie wiedzą, że rząd podwyższy cenę paliwa i widzą, ile znika im z portfeli. Automatycznie winią go za coś, na co wielkiego wpływu nie ma.

Decyzje rządu a cena paliwa
Cóż, trzeba przyznać, że paliwa są dla budżetu państwa żyłą złota. Mniej niż połowa ceny, którą płacisz na stacji, to koszt samej benzyny. W przypadku bezołowiowej koszt samego paliwa to niecałe 43 proc., akcyza wynosi 32,8 proc., VAT to 18,8 proc. a opłata paliwowa – 2,8 proc. Do tego dochodzi marża sprzedawcy. Jest ona niska – 2-3 procent. Podatki i opłaty stanowią aż 52 proc. ceny paliwa na stacji.

– Według danych Komisji Europejskiej z 14 maja przeciętna cena benzyny bezołowiowej 95 wynosiła w Polsce 5,06 zł/litr, a diesla 4,99 zł/litr. Biorąc pod uwagę sytuację na europejskim rynku paliw i zależności pomiędzy ceną hurtową oraz detaliczną, można oczekiwać, że popularna „95” pod koniec maja będzie średnio kosztować w przedziale 5,15-5,20 zł/litr. To również oznacza, że na niektórych stacjach zobaczymy poziomy zbliżone 5,30 zł/litr. Posiadacze diesla natomiast muszą przygotować się na ceny oscylujące przy granicy 5,10 zł/litr, czyli ok. 10 gr więcej niż obecnie – twierdzi Marcin Lipka, analityk Cinkciarz.pl.