Już Tusk mówił, żeby to zrobić. Teraz obiecują, że ocalą tak przed śmiercią 10 tys. osób w 10 lat

Konrad Bagiński
Kiedy Donald Tusk jako premier mówił, by w każdym aucie wozić alkomat, pół Polski popukało się w głowę. W końcu rząd pod jego przewodnictwem wycofał się rakiem z tego pomysłu, proponując jedynie, by w autach osób skazanych za jazdę pod wpływem instalować urządzenie, które zablokuje zapłon, jeśli kierowca będzie zionął alkoholem. Z tego też nic nie wyszło. Ale Tusk okazał się wizjonerem – dziś Unia Europejska sama proponuje, by we wszystkich nowych samochodach montować tzw. alkolocki.
Jedna śmiertelna ofiara wypadku to dla gospodarki koszt 1,9 mln złotych 123rf.com/Rainer Klotz/zdjęcie seryjne
W sumie dziś pomysł unijnych organów też budzi sporo kontrowersji. Bo wszyscy martwią się, co to będzie. A jak mój pasażer będzie nietrzeźwy, to co? Auto nie odpali? A jak się zepsuje, to co wtedy? A jak będzie źle pokazywać, to mnie nie puści? A przecież tak naprawdę najwięcej ludzi zabijają ci, co są kompletnie pijani a nie ci na lekkim kacu. No i w końcu – kto za to zapłaci?

To dziwne opinie, bo w sumie świadomość Polaków dotycząca jazdy w stanie po spożyciu lub upojenia przez ostatnie lata wzrosła. Świadczyć o tym może choćby liczba alkomatów, jakie kupili Polacy w ostatnich latach. Dziś podczas wieczornego piwa w knajpie można spotkać ludzi dyskutujących o nowych modelach alkomatów i przewadze elektrochemicznych nad elektronicznymi.


Ergo – od pukania się w głowę na pomysł, by w autach wozić alkomaty, przeszliśmy do etapu, w którym sporo osób faktycznie wozi ze sobą alkomaty, by mieć pewność, że nie łamią prawa, że „coś po wieczorze” nie zostało we krwi.Komisja Europejska proponuje, by razem z alkolockami w nowych samochodach montować również inne zaawansowane systemy bezpieczeństwa. Chodzi choćby o lane assist, czyli kontrolę pasa ruchu. Jeśli czujniki auta zauważą, że bez wrzuconego kierunkowskazu przekraczamy linie, czyli zjeżdżamy w bok, samochód podnosi alarm.

Alkolock - koszty
Kto za to zapłaci? Jasne, że klienci. Ale per saldo rachunek może wyjść na naszą korzyść. Jeszcze kilka lat temu wiarygodne alkomaty kieszonkowe kosztowały pół pensji, a o ich kalibracji nikt nie słyszał. Dziś już za 400-500 złotych można mieć urządzenie, które pokaże mniej więcej prawidłowy wynik, można je też serwisować i kalibrować za niewielkie pieniądze.

Jeśli ta technologia trafi do aut, jej koszty jeszcze spadną. Będzie więc trzeba zapłacić, ale mniej i za urządzenie dobrej jakości. A na dodatek kilkaset złotych raz wydane może przynieść oszczędności w postaci braku wypadku, więzienia, grzywny lub nawet świadomości, że zrobiło się komuś krzywdę.

Podobnie było z czujnikami opuszczania pasa ruchu. Kilka lat temu montowano je tylko w limuzynach i kosztowały majątek. Dziś ta technologia nie jest dostępna tylko w Audi, BMW i Mercedesie, ale i popularnych autach kompaktowych. Trzeba dopłacić, ale cena spada, coraz częściej jest to standardowe wyposażenie zwykłych samochodów. To rozwiązanie nie jest głupie, naprawdę pomaga, gdy kierowca się zagapi.
Komisja Europejska proponuje, by razem z alkolockami w nowych samochodach montować również inne zaawansowane systemy bezpieczeństwa.Foto: Pixabay.com

Śmierć w wypadkach samochodowych
No i jeszcze jedno – KE wyliczyła, że dzięki tym i innym systemom, w jakie będą wyposażone samochody, uratujemy 10 000 ludzkich istnień w ciągu 10 lat.

W zeszłym roku na drogach całej UE zginęło 25 tysięcy osób, 135 tysięcy zostało poważnie rannych. Sporo, prawda? A zwróćmy uwagę na fakt, że mamy niesamowity wkład w to dzieło zniszczenia. Bo w Polsce w tym czasie zginęło ponad 2,8 tysiąca osób, a rannych było prawie 40 tysięcy.

W całej UE mieszka ponad 500 mln ludzi. W Polsce – 38 mln. Fakt, że znacznie wyskakujemy ponad normę, powinien raczej powodować, iż nie będziemy specjalnie psioczyć i poprzemy sposoby, by nie tracić już rodzin na drogach.