Program Mieszkanie+: tyle zostało z szumnych obietnic. "Nie są w stanie budować aż tak tanio"
Dla kogo Mieszkanie plus? Miało być 150 tys. nowych mieszkań rocznie. Wszystkie urządzone, z bardzo atrakcyjnymi stawkami najmu i możliwością późniejszego wykupienia lokalu na własność. Jednak im dalej w las, tym więcej drzew. Coraz częściej słychać przebąkiwania, że to wszystko po prostu nie może się udać.
Ceny wynajmu Mieszkania+
Obietnice obietnicami, a życie życiem. Z początkowych stawek rząd wycofał się już na początku roku 2018 roku. – Okazało się , ze nie są w stanie budować aż tak tanio. W mieszkaniach miała być również kontrola czynszów, co czyniło całe przedsięwzięcie tak nieopłacalnym, że Krajowy Zasób Nieruchomości w ogóle nie ruszył – opowiada nam Rafał Trzeciakowski z FOR.
Rzeczywiście, inwestycje w Mieszkania+ miały być realizowane w dwójnasób. Z jednej strony część mieszkań miało powstać w oparciu o ustawę o KNZ, dzięki której lokale byłyby budowane na gruntach należących do Skarbu Państwa i gmin. Jak pisała „Gazeta Wyborcza”, w ten sposób nie jest realizowana żadna inwestycja. Skończyło się więc na tym, że mieszkania za pomocą deweloperów budowane są przez Bank Gospodarstwa Krajowego.
Jan Rusek/Agencja Gazeta
– Zmieniło się podejście i filozofia programu Mieszkanie plus i będzie on funkcjonował na normalnych warunkach rynkowych, natomiast dla najuboższych planowane są dopłaty do czynszów – ogłosił w kwietniu minister Henryk Kowalczyk.
Na czym polegają owe dopłaty? O tym mówi już projekt ustawy, w którym czytamy, że dopłaty do czynszu w programie Mieszkanie Plus mogłyby zostać udzielone w przypadku, gdy średni miesięczny dochód gospodarstwa domowego nie przekraczałby 60 proc. (w przypadku gospodarstw jednoosobowych) lub 60 proc. (plus dodatkowe 30 punktów proc. na każdą kolejną osobę w gospodarstwie wieloosobowym) ogłaszanego przez GUS przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce narodowej.
Warunki umowy
Same ceny to jednak nie wszystko. Pierwsi potencjalni lokatorzy zaczęli się bowiem skarżyć na warunki najmu. Awantura wybuchła w związku z oddaniem pierwszych inwestycji w gminie Jarocin i Bielsku Podlaskim. Eksperci zwrócili uwagę na to, że mieszkania były szykowane jako zwykłe lokale komunalne, a pieniądze na nie pochodzą jeszcze ze środków poprzedni rząd zagospodarował na program mieszkań na wynajem.
Znalazło to swoje odbicie w warunkach najmu. Ostatecznie w Jarocinie łączna opłata za 30 metrów kwadratowych ma sięgać 800 zł (bez opłat za zużycie mediów), a za lokal o powierzchni 55 metrów – 1300 zł. Przyszłych lokatorów najbardziej rozsierdził jednak brak możliwości wykupu mieszkania. Wcześnie rząd obiecywał, że dopłacając od 2 do 4 złotych miesięcznie najemca będzie mógł po pewnym czasie przejąć lokal na własność. Część klientów wystraszyła do tego zawarta w umowie klauzula poufności. Mieszkania mają być również oddawane w stanie deweloperskim, co oznacza, że należy doliczyć sobie do nich co najmniej kolejne 20-30 tys. zł.
Patryk Ogorzałek/Agencja Gazeta
Rzecznik prasowa BGK Nieruchomości Ewa Syta w marcu informowała, że w budowie jest ledwie 2 tys. mieszkań. To grubo poniżej oczekiwań. Premier Mateusz Morawiecki obiecywał wszak, że w ramach programu rocznie do użytku oddawanych będzie 100-150 tys. mieszkań. Dlatego rząd wpadł na pomysł lekkiego podpompowania statystyk. Minister Kowalczyk zapowiedział już, że w 2019 ruszy budowa 5 tys. drewnianych domów. Będą one powstawały na na południu Polski na gruntach Lasów Państwowych.
Lokalizacja
Tu akurat sytuacja była w miarę jasna od samego początku. Wiele mieszkań będzie powstawało nie tam, gdzie powstają dobrze płatne miejsca pracy.
Na liście lokalizacji poza dużymi miastami w rodzaju Warszawy czy Poznania, sporą część stanowią małe i średnie miasta, z których Polacy raczej...uciekają w poszukiwaniu zatrudnienia. Zdaniem Rafała Trzeciakowskiego, nie służy to polskiej gospodarce ani uczestnikom programu.
– Rząd przy myśleniu o peryferyjnych regionach powinien bardziej myśleć o mieszkańcach, niż o pomaganiu regionom samym w sobie – dowodzi. I obala argument dotyczący równomiernego rozwoju kraju.
– Włosi ładowali miliardy w swoje rolnicze południe, Niemcy - w dawny NRD. Te regiony wciąż są jednak peryferyjne. Ekonomiści już od XIX wieku piszą o tym, że wzrost gospodarczy rodzi się w wielkich aglomeracjach. Dzisiaj jest to jeszcze bardziej aktualne – dorzuca.