Rząd wymyślił urzędom pracy nowe zadanie. Takiej łamigłówki urzędnicy jeszcze nie rozwiązywali

Mariusz Janik
Problemy z transportem pojawiały się w Polsce dobrych kilka lat temu, ale w ciągu ostatniego roku stały się palące. Najpierw likwidowano trasy, dziś padają całe przedsiębiorstwa, które do tej pory zapewniały dojazd do szkoły czy pracy z mniejszych, odległych miejscowości. Problem w tym, że ten proces wpędza polską prowincję w trwałe bezrobocie. Rząd chce więc skłonić samorządy i urzędy pracy, by wzięły sprawy w swoje ręce.
Urzędy Pracy miałyby się zająć zapewnieniem transportu da mieszkańców odległych miejscowości. Fot. Maciej Kuroń / Agencja Gazeta
Jednym z zasadniczych problemów, który dotyczy osób bezrobotnych, jest brak transportu. Rozmawiałem z bezrobotnymi osobami, które chciałyby podjąć pracę. Często podkreślają jednak, że nie mogą pracować, bo z ich miejscowości nie ma jak dojechać do miejsca zatrudnienia – powiedział wiceminister pracy Stanisław Szwed w rozmowie z Polską Agencją Prasową. Optymalny scenariusz resortu zakłada, że obowiązki likwidowanych firm transportowych mogłyby przejmować samorządy. – Szukamy też rozwiązań, żeby urzędy pracy miały możliwość wsparcia bezrobotnych, nie tylko jeśli chodzi o oferty pracy, ale również o dowóz takich osób do ewentualnego miejsca pracy – dodawał.


Wiceszef resortu pracy nie zdradził szczegółów tego planu, ale jeżeli nie chodzi o przesadzenie urzędników zza biurek za kierownice, to ministerstwo będzie miało tu trudny orzech do zgryzienia. Nie miejmy wątpliwości: problem jest poważny. Likwidacji podlegaja kolejne lokalne przedsiębiorstwa, portal forsal.pl wymienia zaledwie kilka pierwszych z brzegu przykładów – PKS Ostrołęka, PKS Ciechanów czy PKS Mińsk Mazowiecki.

Ich zniknięcie oznacza dla mieszkańców niewielkich miejscowości rozsianych wokół tych ośrodków, że wkrótce będą zdani na własny transport – auto czy nawet rower – co jest opcją kosztowną (zwłaszcza, jeżeli środek transportu trzeba będzie kupić) i niepewną. Ba, nie chodzi tylko o bezrobotnych, ale i tych już zatrudnionych: wystarcza nawet likwidacja części kursów, żeby poważnie skomplikować pracę np. w handlu, gdzie część sklepów objętych niedzielnymi zakazami, zaczyna pracę tuż po północy z niedzieli na poniedziałek. Na tę godzinę pracownicy z niektórych miejscowości po prostu nie są w stanie dojechać, podobnie zresztą, jak i wrócić do domu, jeżeli sklep zamykany jest w późnych godzinach nocnych.

Jednocześnie transport publicznych na prowincji zamiera: małe miejscowości pustoszeją i wykonywanie kursów staje się ekonomicznie nieopłacalne – wspomniane PKS nie są przecież likwidowane, bo są rentowne. Wiceminister Szwed wskazuje tu, co prawda, na przykład powiatu bielskiego – gdzie samorząd przejął PKS, utworzono związek powiatowo-gminny, w którym gminy mają udziały i każda wykłada jakąś kwotę na podtrzymanie komunikacji publicznej na swoim terenie.

Ale to wyjątek od reguły. Samorządy może i chciałyby – ale w olbrzymiej większości mogą nie mieć na to szans, ze względu na stan kasy. Kolejne rządy od lat delegują do samorządów coraz więcej zadań, z których każde wiąże się z wydatkami. Mało tego, samorządy zadłużają się po uszy, by wykorzystać jeszcze możliwości finansowania unijnego na lokalne inwestycje (pożyczki idą na wkład własny do planowanych projektów). W efekcie wiele z nich, jeżeli nie większość zwyczajnie na utrzymywanie przedsiębiorstw komunikacyjnych nie stać. Innymi słowy, resort pracy staje przed zadaniem trudniejszym niż może nam się wydawać.