Zarabia 7,5 tys. zł na rękę. Mówi, dlaczego "Skromność Plus" to błąd

Mariusz Janik
Muszyna zmieniła się nie do poznania i na arenie Polski jest już liczącym się ośrodkiem turystycznym i uzdrowiskowym. To nie przyszło samo, to jest ogromny wysiłek burmistrza i całego jego zespołu - tak radni Muszyny uzasadnili swój sprzeciw wobec nakazów rządu, by obniżyć pensje samorządowców. Ostatecznie decyzja Rady Miasta i tak okaże się gestem symbolicznym: "uratowana" w głosowaniu pensja burmistrza może zostać okrojona przez wojewódę. Burmistrz Muszyny Jan Golba tłumaczy w rozmowie z INN:Poland, dlaczego mimo wszystko uważa postulaty skromności w polityce za błąd. Burmistrz, którego wynagrodzenie "uratowano". "Oni powinni mieć dwukrotnie wyższe pensje"
Burmistrz Muszyny Jan Golba. Rada Miasta Muszyna sprzeciwiła się obniżeniu jego pensji. Fot. Michał Łepecki / Agencja Gazeta
Ile zarabia burmistrz Muszyny?

12 500 złotych brutto. W lipcu wchodziłem w drugi próg podatkowy, od tego ujmijmy składki ZUS, wyjdzie jakieś 7500 złotych netto.

To dużo czy mało?

Kto dostaje 900 złotych emerytury, to może uznać, że dużo – albo za dużo. Ktoś zarabia 20 tysięcy złotych, to uzna, że niewiele. Ujmę to tak: tworząc samorządy, wybraliśmy w Polsce zawodowy model sprawowania funkcji przez burmistrzów, prezydentów czy wójtów...

Czyli samorządowiec jako menedżer.

Na pewno nie jako typowy polityk, jak na Węgrzech, w Niemczech czy Austrii, albo – do pewnego stopnia – Francji lub Wielkiej Brytanii. Model zawodowy to konkretne kierowanie urzędem i jego jednostkami gospodarczymi, a przede wszystkim odpowiedzialność: choćby dyscyplinarna – łącznie z ryzykiem otrzymania zakazu pełnienia funkcji publicznych, jeżeli naruszy się np. ustawę o dyscyplinie finansów publicznych – i to niezależnie od tego, czy daną decyzję podejmie sam burmistrz, czy jego zastępca, kierownik referatu czy pracownik.


Do tego dorzućmy odpowiedzialność majątkową za decyzje – to ewenement, bo polityk, nawet minister, odpowiada „przed Bogiem i historią” i na tym się jego odpowiedzialność kończy.

My odpowiadamy przed prokuratorem, przed Regionalną Izbą Obrachunkową, społeczeństwem, ponosząc majątkową – powtarzam – odpowiedzialność za swoje decyzje. Znany jest powszechnie przypadek gdzie burmistrz Rabki, została ukarana karą grzywny za zwłokę w rozpatrywaniu sprawy.
Rząd Beaty Szydło musiał oddać nagrody i od tego momentu ruszyła kampania na rzecz "skromności w polityce".Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Bez przesady z tymi różnicami, iluż polityków próbuje swoich sił w samorządach.

Ale one istnieją. Przeciętny wójt czy burmistrz, obejmując stanowisko, musi w szybkim czasie opanować kwestie związane z gospodarką finansową, prawem oświatowym, budowlanym, zagadnieniami zagospodarowania przestrzennego, geodezji.

Do urzędu ludzie przychodzą załatwić konkretną sprawę i nie przyjmują do wiadomości, że dziury w drodze krajowej czy zepsuty przejazd kolejowy nie są w kompetencjach gminy. My nie pracujemy osiem godzin, tylko tyle, ile trzeba: jeżeli w środku nocy ktoś zadzwoni z informacjami, że woda wystąpiła z brzegów, albo na drodze potrącono zwierzę, powódź czy pożar – muszę się tym zająć.

I gdy powstaje sytuacja, w której sołtys wsi na Słowacji ma wynagrodzenie wyższe niż prezydent czy burmistrz miasta w Polsce, to uważam, że chyba coś jest nie tak.

Na dodatek Słowak nie pełni tej funkcji w pełni zawodowo, lecz może ją łączyć z inną pracą, a my – nie. Owszem, w dużym mieście samorządowiec może jeszcze dorobić np. wykładając na jakiejś uczelni, ale własnego biznesu już nie założy. Od razu pojawiłyby się podejrzenia o prywatę, stronniczość, konflikt interesów. Zresztą po co ma dorabiać kiedy można mu ustalić wynagrodzenie adekwatne dla jego obowiązków.

To jakie wynagrodzenia byłyby odpowiednie?

Nie wiem, więc powiem tak: wynagrodzenie ministra na poziomie 10 czy 14 tysięcy wydaje się być śmieszne w porównaniu do tego, ile zarabiają tego typu fachowcy w sektorze prywatnym. A niemal każdy z ministrów w gruncie rzeczy kieruje olbrzymią branżą.

Rażąco niewspółmiernie wyższe są pensje w państwowych firmach. Przykład: burmistrz Krynicy będzie teraz zarabiał 10 tysięcy złotych, a kierownik domu wczasowego czy sanatorium 12-16 tys. zł. Prezes w państwowym przedsiębiorstwie zarabiać będzie 20 tysięcy złotych. Czy oni zarabiają za dużo? Na pewno nie. Ale czy obniżenie pensji burmistrza Krynicy w odniesieniu do tych płac jest słuszne?

Mam nadzieję, że to pytanie retoryczne. Bo nie wiem, co odpowiedzieć.

No właśnie. Sięgnijmy do Lenina i załóżmy, że pracuje się tylko dla idei.
Do polityki nie idzie się dla pieniędzy - to motto prezesa PiS, Jarosława Kaczyńskiego, przyświeca kampanii na rzecz cięcia pensji polityków i samorządowców.Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Nie trzeba sięgać do Lenina, taki mamy teraz klimat. Kpiarsko mówi się, że PiS realizuje dziś program „Skromność Plus”.

Tylko dlaczego ta skromność zaczęła się dopiero w momencie, gdy ujawniono rozdane sobie przez ministrów nagrody? Uważam, że nie powinno być tych nagród, oni powinni mieć po prostu wyższe pensje, nawet dwukrotnie. Niech za dobrze wykonana pracę dostaną 24 tysiące złotych, nawet mi powieka nie drgnie.

Ale jeżeli próbuje się sztuczkami obejść się ograniczenie pensji ukrywa ten fakt, a po ujawnieniu zaczyna się pouczać innych i nagle zapewniać o skromności – to jest to chyba totalna hipokryzja? Może stwórzmy stały mechanizm: lecą nam notowania, to zmniejszajmy analogicznie wynagrodzenia? Zaczynamy tworzyć jakiś archaiczny system, za który w pewnym momencie zapłacimy straszliwą cenę.

„Do polityki nie idzie się dla pieniędzy”, że zacytuję prezesa Kaczyńskiego. Ale skądinąd, mówił pan, że samorządowiec to zawodowiec w przeciwieństwie do polityka, a teraz postuluje pan płacić więcej politykom. Gubię się.

Nie postuluję płacić więcej politykom, ale zawodowcom. To dwie zupełnie odmienne sprawy: polityk może obiecać sto rozmaitych rzeczy, rzadko ktoś go z nich rozlicza, o części z nich się w ogóle zapomina.

A kto pełni funkcję zawodową, ten zostawia po sobie jakąś wykonaną robotę, efekt na lata. Dlatego np. są miasta, które się rozwijają, i są takie, które utknęły w marazmie. I tu, jak w każdej pracy, obowiązuje zasada: ktoś jest lepszym pracownikiem, efektywniejszym czy zdolniejszym, to z reguły zarabia lepiej niż ten leniwy czy mało zdolny. Jak to w gospodarce.

W polityce bywa i tak, że publicznie zabiorę ci ze dwa tysiące, ale potem przerzucę cię do jakiejś rady nadzorczej w państwowym koncernie i dołożę 20, albo i 30 tysięcy. Nie chciałbym tego w samorządach, chciałbym, żebyśmy przestali się oszukiwać, tworzyć mity o skromności władzy, podtrzymywać hipokryzję pracy „dla dobra ogółu”. Jak ktoś jest dobry w tym, co robi, to niech zarabia.

My tu sobie gadu gadu, a wojewodowie i tak poobcinają wynagrodzenia tym samorządowcom, którzy na obniżki nie zgodzą się dobrowolnie.

Wiem. Ja przecież nie komentuję swojej sytuacji, tylko system.