Inwazja sinic spacyfikowała nadbałtycki biznes. Wzbiera lawina odwołanych rezerwacji

Mariusz Janik
Odwołanie rezerwacji kosztuje – nawet około jednej czwartej zaplanowanych kosztów pobytu. Mimo to, lepiej ją odwołać niż przez cały urlop nie móc zamoczyć stopy w wodzie – z takiego założenia wychodzą urlopowicze, którzy planowali wakacje nad Bałtykiem. Dla tamtejszych biznesów to lato może się okazać najgorsze od lat.
W Sopocie tłumów nie ma, z powodu sinic odwołano też wyścigi pływackie. W takich miejscowościach straty finansowe będą największe. Fot. Bartosz Bańka / Agencja Gazeta
Pogoda nad Bałtykiem nigdy nie należała do przewidywalnych, ani wyjątkowo przyjaznych. Ale odkąd tydzień temu u polskich wybrzeży pojawiły się sinice (cyjanobakterie) nad wodą zrobiło się pusto i nieprzyjemnie. Odegna je tylko załamanie pogody. Tymczasem kolejne zamknięte kąpieliska, w szczególności w popularnych miejscowościach, oznaczają jedno: zmarnowany urlop.

– Nasi goście dzwonią zdenerwowani i pytają o sytuację na plażach – cytuje dziennik „Rzeczpospolita” rozmówcę z jednego z pensjonatów z Jastarni. – Delikatnie badają, czy mogliby zrezygnować z rezerwacji – dodaje.


Sytuacja polskich kurortów
Zrezygnować można zawsze – i zawsze będzie to oznaczać utratę zadatków, które tradycyjnie wynoszą około 28 proc. ostatecznej ceny pobytu. To koszt, na który polscy wczasowicze godzą się jednak z wielkim trudem. – Stąd liczba odwołanych rezerwacji nie jest na razie tak wielka – podkreśla Grzegorz Kołodziej z serwisu Nocleg.pl. Co nie oznacza, że nadbałtycki biznes wyjdzie z tego kryzysu obronną ręką.

Dlaczego? Po pierwsze, ze względu na straty poniesione wskutek odwołanych rezerwacji – pozostałe ok. 72 proc. ceny to bezpowrotnie utracone dochody tamtejszych pensjonatów i hoteli, idące w setki tysięcy złotych w najpopularniejszych i najdroższych miejscowościach, jak np. Sopot, Łeba, Jastarnia.

Po drugie, odwrót od Bałtyku odbija się w też w szybko rosnącym zainteresowaniu ofertami last minute w biurach podróży: Bułgaria, Turcja czy Egipt są dostępne w cenie porównywalnej do wakacji nad Bałtykiem – i najwyraźniej przechwytują wszystkich tych, którzy z decyzją o rezerwacji zwlekali do ostatniej chwili.

Sytuacja niewątpliwie odbije się na wynikach bałtyckiego biznesu. W zeszłym roku nad polskie morze pojechało 9 mln turystów. Jak podkreśla „Rzeczpospolita”, w tym roku miał być 15-procentowy wzrost, który zresztą zachęcił biznes do podwyżek, sięgających 15-20 proc. Okazuje się, że te optymistyczne kalkulacje trzeba będzie teraz okroić.