Fiskus ustąpił, ale tylko o kroczek. Służbowe auto już nie będzie tak opłacalne, jak wcześniej
Firmowe auta były przez długie lata traktowane jako doskonała alternatywa dla pojazdu prywatnego. Kto prowadził w firmę, mógł nie tylko podrzucić dziecko do szkoły, ale i wrzucić w koszty naprawy czy modyfikacje pojazdu. Fiskus patrzył na to przez palce, bo nikt na poważnie nie rozważał monitorowania, do czego dokładnie konkretny właściciel używa firmowego pojazdu.
100 proc. wydatków będą mogli odliczać wyłącznie ci, którzy prowadzą szczegółową ewidencję przejazdów. Reszcie pozostanie limit 75 proc., choć z podwyższonym pułapem wydatków: ustalonym na kwotę 150 tysięcy. Będzie on dotyczyć amortyzacji samochodów osobowych i ubezpieczenia auta (w obu przypadkach to 20 tys. euro), a także opłat z tytułu umów leasingu, najmu czy dzierżawy.
To jedynie początek zmian, jakie zapowiada resort w odpowiedzi na interpelację poselską. Likwidacji ma ulec kilometrówka, ograniczone zostaną też możliwości odliczenia od przychodu opłat leasingowych, co zdaniem „Gazety Prawnej” będzie oznaczać znaczne zmniejszenie atrakcyjności leasingu, szczególnie uderzające w przypadku aut najdroższych (pułap 150 tys. zł).
– Firmy niewątpliwie stracą – komentował na łamach dziennika „Rzeczpospolita” Arkadiusz Łagowski, ekspert Lewiatana i Grant Thornton.
Z jednej strony, trudno się jednak fiskusowi dziwić, że chce ograniczać możliwości, których przedsiębiorcy nadużywają – i nie chce dopłacać do ich, na poły prywatnych, fanaberii. Z drugiej jednak, po kieszeni (prawda, że niezbyt mocno) oberwać mogą wszyscy, nawet ci, dla których taka „prywata” to rzadkość.