XXI wiek, a my wciąż płacimy za wodę w restauracjach. „To źle pojęta oszczędność restauratorów"
Jedna z warszawskich klubokawiarni pochwaliła się właśnie, że możemy się u niej napić wody za darmo. Niby nic, to tylko potwierdzenie zachodniego standardu obsługi klienta. W Polsce wzbudziło jednak niemały zachwyt. Bo w naszym kraju restauratorzy wciąż lubią krzyknąć sobie za butelkę z wodą zamawianą do obiadu niemałe pieniądze.
Ewolucja w ślimaczym tempie
Kilka lat temu coś drgnęło. Ruszyły kampanie przekonujące Polaków, że kranówka jest zdrowa i można ją bez przeszkód pić w domu, ale i serwować spragnionym klientom w knajpach. W 2014 roku ruszyła inicjatywa społeczna pod hasłem „Piję wodę z kranu”.
Dwóch warszawiaków, Michał Kożurno i Szymon Boniecki przekonywało, że zyska na tym środowisko (bo butelki staną się zbędne), a chętne lokale zostaną przez nich wyposażone w stosowne naklejki. Do momentu publikacji organizatorzy nie odpowiedzieli nam jednak na pytanie, jak oceniają skuteczność swojej akcji.
4 lata później sytuacja wciąż wygląda jednak nieciekawie. Lista sukcesywnie się wprawdzie rozrasta, ale o jakimkolwiek widocznym wpływie możemy mówić tylko w stolicy. W Warszawie kranówki możemy napić się już w kilkudziesięciu lokalach. Jak na rozmiary branży gastronomicznej w największym mieście Polski raczej bez szału, całkiem przyzwoicie na tle reszt kraju wypada jeszcze Poznań z 27 placówkami. Dalej jest już tylko gorzej.
Woda na lotniskach była do niedawna horrendalnie droga•Franciszek Mazur / Agencja Gazeta
To zastanawiające, bo reakcje klientów na darmową wodę są, co nietrudno przewidzieć, dość entuzjastyczne. Co powstrzymuje więc polskich restauratorów przed upowszechnieniem tej praktyki?
Jak to możliwe?
– Sam tego nie rozumiem – rozkłada bezradnie ręce Zbigniew Kmieć, restaurator i ekspert Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. – Sam zadbałem o to, by w mojej restauracji była dobra, uzdatniana woda dla gości – podkreśla. Kmieć dodaje, że system uzdatniania wody, który poprawia jej walory smakowe, to koszt kilkuset złotych miesięcznie. - W skali wydatków całej restauracji to nie są duże kwoty - zauważa.
– Może to marketingowe poszukiwania tzw. wykończenia klienta. Chodzi o to, by wyciągnąć jak najwięcej. Ale restaurator powinien zarabiać przede wszystkim na gościach powracających, a nie przychodzących – zastanawia się Kmieć.
Restaurator opowiada, że część właścicieli lokali stawia na "źle pojętą oszczędność". - Znam osoby, którym żal jest drukować codziennie nowe menu. A to kosztuje 2 grosze od sztuki - zauważa.
Politycy rzadko zwracają uwagę na promowanie picia wody z kranu•Facebook.com/ Piję wodę z kranu
Polscy właściciele mają zresztą tendencję do przeginania w druga stronę. Swego czasu pretensje do Aioli Mini miała o to Dorota Zawadzka. Znanej psycholożce przyszło zapłacić 4 złote za wrzątek. Przedstawiciele restauracji zarzekali się potem, że to tylko pomyłka kelnera.
Nawet zakładając, że to prawda, nasi rodacy do drogiej wody i tak są przyzwyczajeni. W przeciętnym lokalu to koszt co najmniej kilku złotych. Na lotnisku Chopina w Warszawie interweniował nawet UOKiK. Sklepikarze korzystając z zakazu wnoszenia płynów do strefy wolnocłowej windowali tam ceny do 9 zł za półlitrową butelkę.
Interwencja polityków
Restauratorów do zmiany polityki zmusić się rzecz jasna nie da. Przykład mógłby za to przyjść z góry. W Londynie podawanie darmowej wody również nie było powszechną praktyką. Zmienił to dopiero były burmistrz Ken Livingston. W 2008 roku znany ze swoich ekologicznych ciągot polityk (niektórzy złośliwie komentowali, że wysiada przy nim nawet Greenpeace) wezwał mieszkańców do bojkotu wody butelkowanej.
– Przekaz jest bardzo prosty: nie krępuj się poprosić kelnera o wodę z kranu, kiedy jesz poza domem. Zaoszczędzisz pieniądze i pomożesz ratować naszą planetę – tłumaczył. Efekt? Dzisiaj darmowa kranówka to w stolicy Wielkiej Brytanii normalny widok. Polscy politycy do takich gestów się jednak nie palą. A szkoda.