Miało być łatwiej, wyszedł absurdalny bubel. Rządowa ulga to pułapka dla przedsiębiorców

Konrad Bagiński
Początkujący w biznesie dzięki tzw. uldze na start mieli mieć lepiej – przez pół roku mogą nie płacić składek ZUS. Okazuje się jednak, że według prawa, przedsiębiorca korzystający z tego przywileju, wcale nie jest przedsiębiorcą. A ZUS mają płacić za niego (to nie żart) kontrahenci.
Ulga na start to pułapka dla przedsiębiorców Foto: Przemysław Skrzydło/Agencja Gazeta
Chęć oszczędzenia co miesiąc ok. 184 zł, może się okazać dla małych przedsiębiorców źródłem poważnych kłopotów. Zgodnie z prawem mają oni możliwość skorzystania z ulgi – przez pół roku nie muszą płacić składek ZUS, uiszczając jedynie składki zdrowotne – ok. 320 zł miesięcznie.

Jak pisze serwis Niebezpiecznik.pl, powołując się na informacje Stowarzyszenia Współpracujących Biur Rachunkowych, ta ulga jest groźną pułapką dla początkujących w biznesie. Jak to możliwe? Jeden z przedsiębiorców, który chciał korzystać z usług kontrahentów korzystających z ulg, wystosował pytanie do ZUS. Chciał upewnić się, że może im wypłacać należności bez obowiązku odprowadzania składek ZUS.


Okazało się, że nie. Ponieważ w świetle prawa nie są oni przedsiębiorcami. Mają NIP, REGON, wpis do ewidencji działalności gospodarczej, ale jakimś cudem to wszystko nie jest ważne. Wychodzi na to, że firma, która chciałaby korzystać z ich usług, musiałaby płacić za nich ZUS.

Ktoś to musi zapłacić...
Składki powinny być odprowadzone od wynagrodzenia wykazanego na fakturze. W praktyce każda firma korzystająca z podwykonawców musi więc każdorazowo pytać ZUS o to, czy przypadkiem nie korzystają oni z ulgi na start. Jeśli korzystają – zleceniodawca będzie mógł być zmuszony do zapłaty ich składek ZUS.

Z jednej strony podnosi to koszty takiej współpracy, z drugiej zaś niebywale ją komplikuje. Żadna firma nie chce nagle dowiedzieć się, że musi płacić cudze składki, zaś te informacje nie są publicznie dostępne. Trzeba pytać o nie ZUS.