Znany publicysta odpłynął, domaga się tańszego piwa. "Browar nie po 12, tylko po 5,5 zł!"

Marcin Długosz
Rafał Woś od dłuższego czasu szokuje tezami stawianymi w swoich tekstach. Teraz publicysta przebił jednak kolejną granicę – w swoim ostatnim felietonie domaga się… tańszego piwa w pubach.
– Piwko w barze na rogu nigdy nie stało się domyślnym uzusem Polski pracującej – narzeka Woś. 123rf.com/gstockstudio/zdjęcie seryjne
Swój wywód Woś rozpoczyna od uderzenia w nostalgiczne tony – 30 lat temu piwko w pubie i wyprawa na mecz były częścią codziennego doświadczenia miejskiego proletariatu – zauważa w tekście dla „Dziennika Gazety Prawnej”.

Tęsknota za minionymi czasami jest, jego zdaniem, uzasadniona. By uzasadnić żądanie tańszego piwa cofa się przeszło sto lat, wspominając czasy świetności niemieckiej socjaldemokracji (sic!). Piwo miało wówczas stanowić niemal motor napędowy dla rewolucji, wszak to przy kufelku kluby robotnicze rozmawiały o polityce i tworzyły „zaangażowane politycznie społeczeństwo”.


Nie to, co w Polsce, gdzie na piwo w pubie za 10 czy 12 złotych nie stać już nawet nie tyle klasy robotniczej, co nawet części klasy średniej (a to właśnie w tym trunku nasi rodacy rozsmakowali się najbardziej). – Piwko w barze na rogu nigdy nie stało się domyślnym uzusem Polski pracującej – narzeka Woś. Zamiast tego Polacy piją „pod sklepem, na skwerach albo w mieszkaniach”.

Piwo po 5,50!
Czy to źle? Ano, zdaniem Wosia, bardzo źle. Picie we własnych czterech kątach to, pisze felietonista, rzecz wyjęta spod społecznej kontroli. Nie to, co kulturalne sączenie browara w pubie. Te ma „zamykać spożywanie alkoholu w jakichś cywilizowanych ramach społecznych”.

– W związku z powyższym wynikać z tego może tylko jeden postulat natury polityczno-ekonomicznej. Tak, dobrze myślicie! Niech żyje tanie piwo w barach! Browar nie po 12, tylko po 5,5 zł! – wzywa Woś.

Pisząc już zupełnie poważnie – trudno nie zauważyć, że powyższa wizja mocno idealizuje potencjał alkoholu do tworzenia społeczeństwa obywatelskiego. Jako taki, często raczej alienuje jednostki (nawet pijące w grupie) niż umacnia więzi.

Trudno też zrozumieć w jaki sposób pijackie wynurzenia po kilku głębszych miałyby budować zaangażowanie polityczne. Zazwyczaj jest raczej odwrotnie – rewolucyjny zapał ulatnia się wraz z ostatnimi oparami odurzacza w płynie. A że tańszego piwa wypić można więcej bez uszczerbku dla kieszeni, na następny dzień zostaje co najwyżej kosmiczny ból głowy. Ot, taka to Wosiowa rewolucja.