Pełnomocniczka NBP broni „aniołków Glapińskiego”. Nie widzi nic złego w ich gigantycznych pensjach
Zatrudnienie i pensje „aniołków Glapińskiego” w Narodowym Banku Polskim wzbudzają wielkie emocje. Kompetencje dyrektorek departamentów NBP oraz ich niebotycznie wysokie płace oburzają wielu. Pełnomocniczka banku centralnego przekonuje jednak, że zarobki obu pań „spełniają kryteria proporcjonalności kwoty pensji do rangi instytucji i zadań”.
W sprawie głośnych ostatnio w mediach Martyny Wojciechowskiej, dyrektor Departamentu Komunikacji i Promocji NBP oraz Kamili Sukiennik, dyrektor gabinetu prezesa banku Adama Glapińskiego, wypowiedziała się również Jolanta Turczynowicz-Kieryłło pełnomocnik NBP. W wywiadzie dla prawicowego portalu wpolityce.pl poskarżyła się na medialną nagonkę, z jaką zmagają się „aniołki Glapińskiego”.
– Krytyka dotyczy na przykład wyśmiewania jej [dyrektor Departamentu Komunikacji i Promocji NBP - przyp. red.] obecności na wszystkich oficjalnych wystąpieniach czy wyjazdach prezesa NBP, pomimo, że wprost wynika to z jej obowiązków służbowych w ramach pełnionej funkcji. Podobna krytyka spotyka Dyrektor Gabinetu Prezesa NBP, której Wyborcza zarzuca nie tylko urodę, ale także to, że będąc młodą dziewczyną miała przygodę z modą i reklamą. To z kolei ma świadczyć o braku kompetencji 20 lat później – opowiada pełnomocnik.
Zarobki dyrektorek
Turczynowicz-Kieryłło odniosła się także do pensji obu pań. Jak podawała „Gazeta Wyborcza”, pensja Wojciechowskiej ma oscylować w granicach 65 tys. zł miesięcznie, a jest to znacznie wyższa kwota niż zarobki m.in. premier Wielkiej Brytanii Theresy May, prezydenta Francji Emmanuela Macrona, a także Andrzeja Dudy oraz Mateusza Morawieckiego, o czym pisał Rafał Badowski z naTemat.pl.
Tymczasem według pełnomocniczki NBP zarobki dyrektorek departamentów są jak najbardziej w porządku. Choć w rozmowie z portalem nie potwierdza ich wysokości, przekonuje, że pensje obu pań są wprost proporcjonalne do pełnionych przez nie zadań oraz rangi instytucji.
– Z tego co wiem, aktualna siatka płac obowiązuje w NBP od czasów prezesa Belki. Wynagrodzenia były i są o nią oparte, wcześniej nikt jej nie kwestionował, bo spełniała kryteria proporcjonalności kwoty pensji do rangi instytucji, zadań itd. – mówi, dodając, że poruszanie w mediach tego tematu ma na celu rozdrażnienie elektoratu wrażliwego na zarobki.