"Wpadka pod kontrolą". Ujawniono nowe fakty o kompromitacji ministerstwa z e-dowodami

Mariusz Janik
Ledwie tydzień trwało zapisywanie się na nowe, wyposażone w funkcje elektroniczne dowody osobiste. Niewielka, oficjalnie licząca kilkaset sztuk partia została już nawet wysłana do odbiorców, ale Ministerstwo Cyfryzacji powiedziało: stop. Okazuje się, że feralna partia ma kluczową wadę – w trakcie produkcji nie wgrał się certyfikat podpisu osobistego.
Zaledwie 5 sztuk wadliwych dokumentów miało trafić do odbiorców, urzędnicy przechwycili resztę wadliwych e-dowodów. Fot. Marek Hanyżewski / Agencja Gazeta
Teoretycznie chodzi o partię około 700 sztuk nowych e-dowodów, ale według „Dziennika Gazety Prawnej” może chodzić o nakład kilkakrotnie większy, a zatem liczący kilka tysięcy sztuk. – Dobrze, że problem namierzono teraz, a nie później, gdy dziesiątki tysięcy wadliwych blankietów poszłyby w Polskę – miała powiedzieć gazecie „osoba z kręgów rządowych”.

150 tys. zł strat
Może i racja: w ciągu pierwszego tygodnia obowiązywania nowych e-dowodów przyjęto 134 tys. zamówień na nowe dokumenty. Podpis osobisty jest ich kluczową funkcją – w przyszłości ma pozwalać na załatwienie sporej części spraw zdalnie, chociaż nie jest obligatoryjny: miały go otrzymać tylko te osoby, które sobie tego zażyczyły.


Pierwsze plotki o wadach krążyły już w ubiegłym tygodniu, ale nie było jasności, jaka jest skala "wpadki".

Resort cyfryzacji zapewnia, że chodziło w sumie o 702 dokumenty, z których do rąk właścicieli trafiło zaledwie 5 sztuk – resztę zdołano w porę wycofać. Źródła „DGP” informują, że producent zdążył wydrukować 3, a może nawet 5 tysięcy sztuk e-dowodów bez podpisu – tyle że nie zdążyły one opuścić zakładu. Przy liczbie 5000 sztuk i cenie 30 zł za jeden, straty oscylowałyby w granicach 150 tys. złotych.