Nadchodzi nowa "superustawa". Zakaz handlu w niedziele to przy niej fraszka

Mariusz Janik
Ustawa o handlu – tak roboczo nazywa się akt prawny, który chcieliby przeforsować związkowcy z „Solidarności” i część środowiska małych przedsiębiorców. Nowe przepisy miałyby hurtowo uregulować kwestie podatków, rynku pracy w handlu, nieuczciwej konkurencji czy nasycenia lokalnych rynków rozmaitymi sklepami. Rząd wypowiada się o tym pomyśle przychylnie, choć dotąd miał na tym polu raczej niedobre doświadczenia.
Alfred Bujara z "Solidarności", jeden ze zwolenników ustawy o handlu. To zasadniczo mocno rozszerzona wersja zakazu handlu w niedziele. Tłumaczymy, jakie zagadnienia miałaby regulować ustawa o handlu. Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta
– Ustawa o handlu to taki pomysł, czy właściwie zestaw pomysłów, które krążą w środowisku biznesu od pewnego czasu i bywają proponowane jako osobne akty prawne – tłumaczy w rozmowie z INNPoland.pl Marcin Nowacki ze Związku Przedsiębiorców i Pracodawców.

Jak podkreśla, nie byłoby tej inicjatywy, gdyby zadziałały inne, przedsięwzięte wcześniej środki, jak choćby sławetny zakaz handlu w niedziele. – Ta ustawa nie osiągnęła swoich celów i stąd poszukiwanie innych form zamykania rynku – dodaje.

Rząd przychylny
Moglibyśmy ją nazwać modnie, np. Konstytucją dla handlu. – Ureguluje takie kwestie, jak ograniczenia udziału sieci w rynku, podatek handlowy, optymalizacje podatków, nieuczciwą konkurencję, czyli m.in. stosowanie dumpingowych cen – wylicza w rozmowie z „Dziennikiem Gazetą Prawną” Alfred Bujara, szef handlowej „Solidarności”.


Związkowcy mają zresztą własne postulaty, które chcieliby zrealizować za pomocą tej superustawy – związane, rzecz jasna, z warunkami zatrudnienia. To kwestie płac, a w szczególności minimalnego wynagrodzenia w sektorze handlu, godziny funkcjonowania sklepów czy wreszcie: liczbę pracowników, dostosowaną do wielkości sklepu i, ewentualnie, jego obrotów.
Zakaz handlu w niedziele nie przyniósł oczekiwanych skutków, rząd chciałby zatem spróbować uregulować handel jeszcze raz.Fot. Jan Rusek / Agencja Gazeta
Niewykluczone, że rząd mógłby dorzucić do tego pakietu jeszcze własne pomysły – w ostatnich tygodniach słyszeliśmy choćby o ograniczeniu liczby marek własnych na półkach supermarketów, a także ustawowym uregulowaniu ilość produktów zagranicznych. – Na pewno potrzebna jest nam dyskusja o ustawie o handlu, czyli o funkcjonowaniu całej branży, a nie tylko o ograniczeniu sprzedaży w niedziele – przyznawał wiceminister rodziny, pracy i polityki społecznej Stanisław Szwed.

W grę mogłoby wchodzić być może również zakazanie budowy sklepów wielkopowierzchniowych w mniejszych ośrodkach – gdzie oznaczałoby to najprawdopodobniej zniknięcie mniejszych punktów handlowych.

Zamykanie rynku
– Po pierwsze, niedzielny zakaz handlu miał zatrzymać proces zamykania się małych punktów handlowych. Po drugie, rząd liczył na zahamowanie ekspansji dyskontów i dużych sieci handlowych – mówi nam Nowacki. – Oba te cele nie zostały zrealizowane, co więcej, sieci handlowe wzrosły w 2018 roku bardziej niż rok wcześniej – dodaje. Według niego, dla rządu ustawa o handlu mogłaby być drugim podejściem do osiągnięcia tych celów.

Choć ZPP i w zasadzie żadna z organizacji przedsiębiorców nie mają nic przeciwko temu, by mali przedsiębiorcy prosperowali, to metoda – rygory i zamykanie rynku – budzą ich opór.
Przeciwnicy regulowania rynku wskazują, że skupianie się na duzych sieciach handlowych jest bezcelowe: najszybciej rosną niewielkie sklepy oparte na franczyzie.Fot. Adam Stępień / Agencja Gazeta
– Byliśmy przeciw ograniczaniu marek własnych, bo to produkty polskie. Udział polskich produktów na półkach sieci handlowych jest dziś i tak wyższy niż chcieliby tego pomysłodawcy ustawy. Ograniczenia w lokalizowaniu nowych marketów wielkopowierzchniowych też powinny pozostać w kompetencjach samorządu, a nie być regulowane odgórnie. Decyzja w tym zakresie leży i leżeć powinna w kompetencjach gmin – dodaje.

– Otwarcie dużej placówki handlowej w małej miejscowości oznacza wyeliminowanie małych przedsiębiorców – twierdzi Jan Rakowski, prezes Kongregacji Przemysłowo-Handlowej, zwolennik ustawy. – Powstawanie takich obiektów i ich udział w lokalnym rynku powinien być uregulowany – podkreśla twardo.

Zresztą pojawianie się sklepów wielkopowierzchniowych to tylko część problemu. Drugą jest choćby to, że najszybciej rozwijają się niewielkie sklepy franczyzowe, często o charakterze dyskontów. Pytanie, jak ustawodawca chciałby uregulować ich ekspansję, pozostaje bez odpowiedzi.

Rynek przeregulowany
Nic dziwnego zatem, że pomysł na specustawę nie podoba się największym graczom z branży. – Już teraz rynek jest szczelnie uregulowany. Obowiązują nas m.in. przepisy dotyczące prowadzenia działalności gospodarczej, ochrony konsumentów, rękojmi i gwarancji, i oczywiście prawo pracy – podkreśla prezes zrzeszającej m.in. duże sieci handlowe Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji, Renata Juszkiewicz.
W ostatnich tygodniach słyszeliśmy m.in. o pomyśle na ograniczenie marek własnych w polskich sklepach.Fot. Adrianna Bochenek / Agencja Gazeta
Według niej, od obecnych procesów zanikania małych sklepów nie ma odwrotu: ograniczanie ekspansji dużych sieci doprowadzi do wzrostu cen i zachęci do kupowania w internecie, również na platformach zagranicznych, poza obszarem obowiązywania polskiego prawa. Również związkowcy nie mają co narzekać na zarobki w dużych sieciach. – Nie bez powodu strajkujący obecnie nauczyciele wskazują, że zarabiają mniej niż zatrudnieni w dużych sklepach – podsumowuje.

Nowacki zgadza się, że dla rządu ustawa o handlu może być próbą ponownego podejścia do sektora handlu po niepowodzeniach zakazu handlu. – Sami pracownicy są przecież w tej sprawie podzieleni: 50 proc. jest przeciwna zakazowi, i to ci pracownicy, którym ten zakaz miał służyć. O ironio, teraz docierają do nas sygnały, że niektórzy zatrudniają się na stacjach benzynowych na niedziele, żeby móc dorobić – dowodzi ekspert.

– Rząd ma jasność: zakaz handlu nie był dobrym pomysłem. Nie ma woli politycznej, żeby tę ustawę nowelizować – kwituje. Ale ustawa o handlu, jako „ucieczka do przodu”, też nie zda egzaminu. – To nie są trafione pomysły, one nie wychodzą naprzeciw rzeczywistym problemom – dorzuca.