Wzruszony Morawiecki mówi, że dał nam... 700+. "Przed nami czasy europejskiego poziomu życia"
Premier Mateusz Morawiecki nie omieszkał pochwalić się, że za czasów rządów PiS pensja minimalna wzrosła już o 700 złotych. Zapomniał, że rząd nie daje własnych pieniędzy, ale środki pracodawców i pracowników, a najlepiej wychodzi na tym budżet państwa.
Mowa oczywiście o wypłacie brutto. Dziś pensja minimalna w wysokości 2250 zł brutto oznacza realną wypłatę w kwocie 1634 zł. Po jej podniesieniu od 2020 roku do 2450 złotych brutto, najmniej zarabiający dostaną 1774 zł na rękę. To oznacza realną podwyżkę w wysokości 140 złotych miesięczne.
Premier chwali się, że będzie to jak dodatkowa, 13. pensja w skali roku. Faktycznie, gdybyśmy pomnożyli podwyżkę przez liczbę miesięcy w roku, da to 1680 złotych – czyli dzisiejszą minimalną.
Co jeszcze oznacza podwyżka?
Z drugiej strony zwiększenie pensji minimalnej oznacza dużo wyższe koszty pracy w Polsce. Od jej wysokości zależy choćby wysokość składek ZUS. Według pobieżnych obliczeń, budżet wzbogaci się dzięki tej decyzji o ok. 2,3 miliarda złotych. Więcej o konsekwencjach podniesienia płacy minimalnej pisaliśmy niedawno w INNPoland.pl.
Obecnie zatrudnienie pracownika z pensją minimalną (2250 zł brutto) kosztuje pracodawcę 2714 złotych, po podwyżce będzie to 2955 zł – czyli 241 złotych więcej. Wzrosną także koszty prowadzenia własnej firmy, bo wyższa pensja minimalna oznacza wyższe składki ZUS dla samozatrudnionych.
Reasumując: decyzja o kolejnym silnym podniesieniu płacy minimalnej jest z pewnością dobrą wiadomością dla najmniej zarabiających. Z drugiej jednak strony podwyższa koszty pracy, co nie jest korzystne ani dla pracodawców, ani gospodarki. Pensja minimalna rośnie też szybciej, niż efektywność pracy, a to może zaburzać motywację pracowników. Na podniesieniu minimalnej pensji najlepiej wyjdzie budżet państwa.