Polska jako główny pośrednik w wyzysku Filipińczyków. "Można ich traktować jak głupków"

Patrycja Wszeborowska
Skuszeni europejskimi zarobkami i obietnicą lepszego życia, Filipińczycy przyjeżdżają do Europy, samodzielnie pokrywając koszty swojej podróży. Na miejscu okazuje się, że gwarantowane warunki są mistyfikacją, a ich samych zmusza się do niewolniczej pracy. Pośrednikiem w procederze jest Polska.
Filipińczyków kuszono perspektywą pracy w Europie. Mężczyźni opłacali swój przyjazd do Polski, po czym okazywało się, że obietnice nie miały nic wspólnego z rzeczywistością. fot. Superwizjer / zrzut ekranu
Obietnica lepszego życia
Wyzysk filipińskich kierowców przedstawili reporterzy „Superwizjera”. Mężczyźni zostali ściągnięci z Azji jako tania siła robocza. Aby samodzielnie opłacili koszty wizy, podróży, pozwoleń na pracę i pośrednika, omamiono się ich obietnicami wysokich zarobków na poziomie 1700 euro miesięcznie, ubezpieczeniem zdrowotnym czy dobrą szkołą dla ich dzieci.

Na miejscu obietnica lepszego, europejskiego życia, okazała się mrzonką. Zawodowych kierowców ze wschodu ulokowano w kontenerze bez kuchni, łazienki i dostępu do bieżącej wody. Tygodniami zmuszano ich do wykonywania ciężkich fizycznych robót, zanim posadzono ich za kółkiem i wysłano do pracy w Danii.


Niestety, koszmar trwał dalej. Jako kierowcy ciężarówek Filipińczycy musieli odbywać wielogodzinne trasy bez odpoczynku. Nie pozwalano im na zakwaterowanie, więc miesiącami spali w kabinach swoich tirów.

Oszukańcze praktyki
Niewolnicza praca nie szła w parze z obiecanymi, wysokimi zarobkami. Filipińczykom obcięto pensje do 900 euro miesięcznie, a bywały miesiące, gdy dostawali jeszcze mniej – nawet po 440 euro. Wysokość wypłaty za każdym razem była dla mężczyzn przykrą niespodzianką.

– Firmy, które oszukują i wykorzystują pracowników, mają bardzo duży udział w branży transportowej. Teraz jest tendencja do zatrudniania pracowników spoza Unii Europejskiej, bo mają mniej praw, nie rozumieją przepisów i tym samym można im mniej płacić. Traktować jak głupków – mówi dziennikarzom Edwin Atema, holenderski prawnik, który walczy z procederem.

Filipińczycy najpierw trafiają do Polski, gdyż jest ona perfekcyjnym pośrednikiem w procederze. Kierowcy są zatrudniani przez polskie firmy, które należą do większych, zachodnich koncernów transportowych. Nie zatrudnia się ich bezpośrednio na zachodzie, gdyż trzeba byłoby im płacić trzy razy więcej. W Polsce łatwiej również dostać pozwolenie na pracę.

"Wykorzystywanie filipińskich kierowców możliwe było dlatego, że polskie firmy stosowały różnice w przepisach dotyczących zatrudnienia cudzoziemców w Polsce i w Europie. Filipińczykom obiecano prace w Danii za duńskie stawki, a w rzeczywistości podpisywano z nimi umowy z polskimi firmami. Różnica w stawkach trafiała do kieszeni pracodawców" - wyjaśniają dziennikarze.

Sprawą zajmuje się dziś prokuratura holenderska, duńska, niemiecka oraz polska. Śledczy podejrzewają popełnienie przestępstwa handlu ludźmi.