Geniusz czystego zła. Twórcy "Billions" zrobią serial o niesławnym założycielu Ubera

Marcin Długosz
Ktoś w końcu musiał się za to zabrać. W tej historii jest wszystko - spektakularny wzrost i upadek, epatowanie bogactwem, przepalanie pieniędzy, kłamstwa, szpiegowanie, narkotyki, molestowanie seksualne, mobbing, wybuchy złości i matactwa. Twórcy popularnego "Billions" nakręcą serial o wzlocie i upadku niesławnego Travisa Kalanicka, założyciela Ubera.
Travis Kalanick, współtwórca Ubera, który odszedł w atmosferze skandalu Fot. TechCrunch / Flickr.com / CC BY 2.0
Za realizację odpowiada Showtime. Showrunnerami serialu są twórcy "Billions", scenariusz opierają na książce reportera "The New York Times" Mike'a Isaaca - "Super Pumped" (napompowany/nadmuchany).

Czaruś
Historia Ubera to historia gwałtownego wzrostu, z gatunku tych, które inwestorzy uwielbiają najbardziej. Historia napakowana mniejszymi i większymi skandalami - biznesowymi, wizerunkowymi, obyczajowymi. Firma powstała w 2009 r., minęło dość czasu od pęknięcia pierwszej bańki dotcomów, by inwestorzy na nowo zainteresowali się zmodyfikowanym, internetowym biznesem. Disrupting, moving fast, breaking thigs (w tym kontekście: łamanie schematów, szybki wzrost, popełnianie błędów) - to wyrażenia z pierwszych stron biblii tego nowego biznesu.


Na scenie pojawił się on, szerzej nieznany, czarujący facet. Uśmiechnięty, charyzmatyczny, młody, lekko przyprószony siwizną, miał odważny pomysł. Pomysł, który postawił na głowie biznes taksówkarski w większości świata. Historia Ubera to historia radykalnego, trudnego do ogarnięcia wzrostu. W pewnym momencie wszyscy, z założycielami i inwestorami włącznie, przestali nad tym panować.

Zły czy nie do końca zły bohater?
Isaac opierał się w swojej książce na wywiadach z byłymi i obecnymi pracownikami oraz firmowych dokumentach, do których dotarł. Choć Kalanick, jego zachowanie i historia jest uosobieniem całego zła, jakie towarzyszy korporacyjnemu światu technologii, dziennikarz stara się nie przesądzać jednoznacznie o jego roli, choć nie oszczędza go i opisuje jego udział w różnych zdarzeniach, częściowo znanych mediom, w których Kalanick - trudno się dziwić - nie wypada najlepiej.

Jego osobowość, zachowanie, postępowanie - swój upadek zawdzięcza tylko sobie. Ale na ile ta osobowość pomogła przy starcie Ubera, łamała zastane schematy i zasady, czyniąc z niego tak łakomy kąsek dla inwestorów? Kalanick stworzył niejako kult swojej osoby jako prezesa, przyciągał pracowników wyrażeniami "następny Google/Facebook", kontrolował rząd głodnych techsukcesu dusz.

Kalanick, choć promocje i zniżki dla kierowców i pasażerów kosztowały firmę 2 mld dol. rocznie, miał lekką rękę do pieniędzy. Potrafił bez mrugnięcia okiem wyrzucić 25 mln dol. za weekend imprez, picia, wyłącznie dla pracowników, oczywiście w Vegas, z koncertem Beyonce.

Na zewnątrz Uber miał rozmach, gest, przepych, nie liczył się z pieniędzmi, był przykładem nowej gospodarki, która nie bierze jeńców, lecz rozjeżdża wszystko na swojej drodze. Tak powstał Facebook, Amazon. I choć każda z nich pewnie skrywa swoje brudy, w Uberze było ich aż nadto.

Uber szybko opanował świat, zaś Kalanick, używając na przemian erudycji i kłamstw, potrafił zahipnotyzować inwestorów. Że firma na siebie nie zarabia? To nic, będzie kolejna inwestycja. Że niektóre pomysły Ubera są szalone i nie mogą się udać? Nie, to nic. Kalanick miał ambicję być pierwszą amerykańską firmą, która podbije Chiny.

Co z tego, że Google Maps nie działało lub było nieaktualne w większości kraju, co z tego, że podtrzymywanie usługi w Chinach kosztowało 40 mln dol. tygodniowo. Nic nie mogło zatrzymać Kalanicka. Dopiero, przyparty do muru przez inwestorów, zdecydował się sprzedać chińską część biznesu lokalnemu konkurentowi. Im bardziej Uber finansowo się nie spinał, tym bardziej nasila się wniosek, że inwestorzy sami zapędzili się w kozi róg, że zbyt wiele pieniędzy już w niego włożyli, by teraz się wycofać.

To historia nie tylko nietrafionych decyzji biznesowych. W Uberze co i rusz wybuchały mniejsze lub większe skandale, księgowi znajdywali w papierach wydatki, których nijak nie dało się dopasować. Isaac pisze o zdjęciu, na którym jeden z menedżerów Ubera wpycha twarz pracownicy w kupkę kokainy.

Pieniądze, blichtr, coś, co było motorem napędowym, zaczęło kłuć w oczy. Tym bardziej, że finanse się nie zgadzały. Kalanick zatrudnił byłych specjalistów z FBI czy NSA do szpiegowania konkurencji. Pod jego kierownictwem firmie zdarzało się łamać lokalne prawa lub je omijać. Do tego doszły poważne zarzuty molestowania seksualnego - milczenie przerwała programistka Ubera Susanne Fowler.

Kierowcy Ubera to "zaopatrzenie"
W końcu Kalanick został zmuszony do ustąpienia. Był zbyt nieprzewidywalny, jego wizerunek zbyt zszargany, na szali była przyszłość całej firmy. Spółka musiała działać dalej. Ale z biegiem czasu model biznesowy zaczął się jeszcze bardziej rozjeżdżać. Isaac pisze, że model biznesowy Kalanicka był prosty: "zgromadź pieniądze, wydawaj z rozmachem, manipuluj cenami dla klientów (zachęcając) i kierowców (oszczędzając), powtarzaj do skutku. Kierowców - jak pisze Isaac - nazywał na wewnętrzny użytek firmy "zaopatrzeniem".

Kalanick to bardzo trudna w jednoznacznej ocenie postać, jesteśmy szalenie ciekawi, jak przedstawiony zostanie w serialu. W rzeczywistości niewielu ludzi umiałoby swoim pomysłem i charyzmą oczarować większość świata. Pytanie, czy warto było zapłacić taką cenę.

Kalanick pozostawił po sobie tytana na glinianych nogach. Wycena firmy sięga ponad 50 mld dol. Tymczasem Uber zdążył wejść na giełdę, o czym pisaliśmy w INNPoland.pl. Zgadnijcie, jakie miał wyniki w drugim kwartale tego roku. Przychody na poziomie 3,16 mld dol., strata 5,2 MILIARDA dol. Za jeden tylko kwartał. Przypadek biznesowy Ubera będzie z pewnością roztrząsany przez lata na niejednej szkole biznesu.